niedziela, 7 lipca 2019

Iran - Kerman



Rano dotarliśmy do Kerman. Poranną toaletę wykonałem w naprawdę traperskich warunkach na dworcu autobusowym. Około 8 am pojawił się przewodnik. Żona, tak jak w przypadku Tebriz, skontaktowała się z nim za pośrednictwem facebookowej grupy See you in Iran. Za 120 dol. zobowiązał się do zorganizowania nam wycieczki po pustyni Kalut i paru innych miejscach.





Na początek dnia zawiózł nas w Kerman do knajpki, gdzie zjedliśmy całkiem smaczne śniadanie. 








Następnie udaliśmy się na Bazar-e Sartasari. Obiekt nie jest tak zatłoczony jak w innych miastach, do ogarnięcia bez problemu w 2 godziny.
Pośrodku bazaru znajduje się zespół architektoniczny Gandż Ali Chana, którego częścią jest m.in. karawanseraj czyli miejsce postoju karawan i łaźnia. 






Łaźnia Ali Chana, wybudowana w pierwszej połowie XVII w., pełni obecnie funkcję muzeum. Warto zwrócić uwagę na bogato zdobione sklepienie – freski przedstawiają postaci ludzkie i zwierzęce. To coś nie do pomyślenia w islamie sunnickim, za to w ikonografii szyickiej całkowicie dopuszczalne.






Po obejrzeniu łaźni udaliśmy się na lekki lunch. Tutaj przewodnik powiadomił nas, że dołączy jeszcze dwójka turystów w Francji. Byłem zirytowany – nie taka była bowiem umowa ale żona nie zaprotestowała…





W Kerman obejrzeliśmy jeszcze Jame Mosque, pochodzący z XIV w. (nie posiada minaretu, co jest dużą rzadkością) oraz Carpet Museum.
na zdjęciu - piękna mozaika sufitowa meczetu
Tutaj młody Pers bardzo się zaangażował aby doprowadzić do jakiejś transakcji, ale byłem zbyt zirytowany informacją o dodatkowym towarzystwie i dywany przestały mnie interesować.



Po południu spotkaliśmy się z sympatyczną parą Francuzów i udaliśmy się na słoną pustynię. Niestety nie polecam usług młodego, lekko zaniedbanego przewodnika o imieniu Mohammed używającego jako samochód stare rozklekotane autko. Przy większej prędkości nie można było usłyszeć własnego głosu tylko dźwięk silnika.  




Tak czy inaczej dotarliśmy na pustynię. Widok niesamowity. Widziałem różne rodzaje pustyń (Peru, Maroko, ZEA, Oman) ale słonej – nigdy. Widok wprost – zapierający.
















 
Po wieczornych wrażeniach przyjechaliśmy na nocleg do Kalut Ecologe. Warunki iście traperskie. Standard obozowy - śpi się na dywanach w wielkim wspólnym pomieszczeniu i przykrywa kocami. Można też przenocować w łóżku - czytaj – drewnianym korytku ustawionym na ceglanych nóżkach. Wybrałem tą drugą opcję - da się wytrzymać. Prysznic i WC na zewnątrz, ręcznik można otrzymać gratis.




Rano odbyłem krótką wycieczkę po okolicy - okazało się, ze Kalut Ecologe położony jest w malutkiej wiosce, w której ludzie żyją z tego, co uda się im wyhodować i zebrać. Uprawia się tu m.in. czosnek, pistacje i oliwki. Mimo pustynnego klimatu jest tu spore zadrzewienie. Ciekawie prezentował się odrestaurowany karawanseraj, służącym niektórym jako miejsce noclegu. 


Po smacznym, choć nie wyszukanym, śniadaniu zadałem Mohammedowi, naszemu przewodnikowi, dość kąśliwe pytanie - dlaczego się nie ożeni. Ma skończone 30 lat i kompletnie o siebie nie dba, chodzi kilka dni w tej samej koszuli i w dodatku wozi turystów starym rozklekotanym autkiem. Dziewczyna pewnie by o niego zadbała, pewnie i autko by wymienił na lepsze… Wówczas usłyszałem, że nie stać go na małżeństwo. W Iranie mężczyzna, który chce wziąć ślub musi mieć kasę nie tylko na wynajęcie mieszkania ale i na pełne utrzymanie rodziny. Kobieta, jeśli pracuje – pensję zachowuje na własne potrzeby. Nie ma obowiązku dokładać się do gospodarstwa domowego. Stąd Mohammed wciąż mieszka z rodzicami na ich utrzymaniu i żyje po swojemu… 

Po takiej wymianie poglądów ruszyliśmy dalej do usytuowanego na pustynnych przedmieściach Mahan – ogrodu Shahzade Bagh z XIX w. stanowiącego wśród bezkresu pustynnej doliny zielony raj, z fantazyjnie poprowadzoną kaskadą wodną pomiędzy dwoma ażurowymi pałacami wypoczynkowymi księcia Abdula Hamida Mirzy (jak to wszędzie w Iranie - wstęp do obiektu dla obcokrajowca droższy - 200.000 riali). Ale naprawdę warto.
W usytuowanej na powietrzu kawiarence można wypić naprawdę smaczną, świeżo parzoną coffee express. Polecam.
W tym miejscu zwróciłem uwagę na drobny szczegół. Było sporo zagranicznych turystów. Przy jednym stoliku siedziało kilka pań z których jedna zostawiła swoją torebkę przewieszoną na krześle. Chodziłem sobie po parku, lukałem, robiłem zdjęcia. Po jakimś czasie wróciłem na kolejną kawę – przy stoliku siedziały młode Iranki zaś torebka wisiała nadal. W pewnym momencie zauważyłem zapominalską. Z pełnym zaskoczeniem stwierdziła, ze torebka wciąż jest na miejscu. Nikt się nią nie interesował. 


Po wizycie w ogrodach Shahzade udaliśmy się do mauzoleum w Mahan. Jest do centrum pielgrzymek sufickich, miejsce pochówku jednego z ich przywódców. 











 Shah Nematollah Vali był poetą, mędrcem i założycielem lokalnej sekty derwiszów.
Usytuowane jest tu niewielkie muzeum, które także warto zwiedzić.






Stąd udaliśmy się w góry Haraz, do cytadeli Raben. Ostatni mieszkańcy opuścili ją jakieś 150 lat temu, a jej początki sięgają tysiąca lat wstecz. W jej murach rozwijała się niewielka osada - w najwyższej wieży mieszkał gubernator w otoczeniu straży, na miejscu był bazar, warsztaty rzemieślnicze i stajnie. Na terenie cytadeli wydzielono specjalne rewiry: dla rzemieślników, kupców, klasy średniej. 


Przyjeżdżając do Haraz spotkaliśmy w cytadeli przewodnika oprowadzającego kilkuosobową francuską wycieczkę. Osoba diametralnie inna niż "nasz oprowadzacz" otwarta, miła i chętna do żartów. W trakcie zwiedzania na tyle się rozluźniliśmy, że postanowiliśmy grupowo pójść się coś napić do zamkowej knajpki. Wówczas żona poczęstowała obecnych opakowaniem wedlowskiego ptasiego mleczka. Z drugiej strony odwzajemniono się świeżo parzoną kawą po turecku. Uważam się za smakosza kawy ale tak smacznej nie piłem już dawno. Persowie zaś zaskoczyli mnie spożywaniem czekoladowego ptasiego mleczka z plackami, które właśnie przygotowano.  Było bardzo sympatycznie.



Przedmieściem cytadeli było Rayen – osada leżała na szlaku handlowym i słynęła z wysokiej jakości tkanin i wartościowych dóbr. Było to miejsce, w którym wyrabiano miecze i noże, a potem także pistolety. W okolicy powstało mnóstwo ogrodów owocowych, kopalni różowego marmuru i kilka gorących źródeł. W samym środku usytuowany jest zegar-shrine - Shia Shrine.





Niestety zbyt wiele tu nie zobaczyliśmy albowiem wieczorem mieliśmy wieczorny autobus do Yazdu. Nasz przewodnik dusił autko, jęk silnika wbijał się swym dźwiękiem w bębenki uszu. Długo będę to pamiętać...