Rano
dotarliśmy do Kerman. Poranną toaletę wykonałem w naprawdę traperskich
warunkach na dworcu autobusowym. Około 8 am pojawił się przewodnik. Żona, tak
jak w przypadku Tebriz, skontaktowała się z nim za pośrednictwem facebookowej
grupy See you in Iran. Za 120 dol. zobowiązał
się do zorganizowania nam wycieczki po pustyni Kalut i paru innych miejscach.
Na początek dnia
zawiózł nas w Kerman do knajpki, gdzie zjedliśmy całkiem smaczne śniadanie.
Następnie udaliśmy się na Bazar-e Sartasari. Obiekt nie jest tak zatłoczony jak
w innych miastach, do ogarnięcia bez problemu w 2 godziny.
Pośrodku
bazaru znajduje się zespół architektoniczny Gandż Ali Chana, którego częścią
jest m.in. karawanseraj czyli miejsce postoju karawan i łaźnia.
Łaźnia Ali
Chana, wybudowana w pierwszej połowie XVII w., pełni obecnie funkcję muzeum.
Warto zwrócić uwagę na bogato zdobione sklepienie – freski przedstawiają
postaci ludzkie i zwierzęce. To coś nie do pomyślenia w islamie sunnickim, za
to w ikonografii szyickiej całkowicie dopuszczalne.
Po obejrzeniu
łaźni udaliśmy się na lekki lunch. Tutaj przewodnik powiadomił nas, że dołączy
jeszcze dwójka turystów w Francji. Byłem zirytowany – nie taka była bowiem umowa
ale żona nie zaprotestowała…
W Kerman
obejrzeliśmy jeszcze Jame Mosque, pochodzący z XIV w. (nie posiada minaretu, co
jest dużą rzadkością) oraz Carpet Museum.
na zdjęciu - piękna mozaika sufitowa meczetu
Tutaj młody Pers bardzo się zaangażował
aby doprowadzić do jakiejś transakcji, ale byłem zbyt zirytowany informacją o
dodatkowym towarzystwie i dywany przestały mnie interesować.
Po południu
spotkaliśmy się z sympatyczną parą Francuzów i udaliśmy się na słoną pustynię. Niestety nie
polecam usług młodego, lekko zaniedbanego przewodnika o imieniu Mohammed używającego
jako samochód stare rozklekotane autko. Przy większej prędkości nie można było
usłyszeć własnego głosu tylko dźwięk silnika.
Tak czy inaczej dotarliśmy na pustynię. Widok niesamowity. Widziałem różne rodzaje pustyń (Peru, Maroko, ZEA, Oman) ale słonej – nigdy. Widok wprost – zapierający.
Po wieczornych
wrażeniach przyjechaliśmy na nocleg do Kalut Ecologe. Warunki iście traperskie.
Standard obozowy - śpi się na dywanach w wielkim wspólnym pomieszczeniu i
przykrywa kocami. Można też przenocować w łóżku - czytaj – drewnianym korytku
ustawionym na ceglanych nóżkach. Wybrałem tą drugą opcję - da się wytrzymać.
Prysznic i WC na zewnątrz, ręcznik można otrzymać gratis.
Rano odbyłem
krótką wycieczkę po okolicy - okazało się, ze Kalut Ecologe położony jest w
malutkiej wiosce, w której ludzie żyją z tego, co uda się im wyhodować i
zebrać. Uprawia się tu m.in. czosnek, pistacje i oliwki. Mimo pustynnego
klimatu jest tu spore zadrzewienie. Ciekawie prezentował się odrestaurowany karawanseraj,
służącym niektórym jako miejsce noclegu.
Po smacznym, choć nie
wyszukanym, śniadaniu zadałem Mohammedowi, naszemu przewodnikowi, dość kąśliwe
pytanie - dlaczego się nie ożeni. Ma skończone 30 lat i kompletnie o siebie nie
dba, chodzi kilka dni w tej samej koszuli i w dodatku wozi turystów starym
rozklekotanym autkiem. Dziewczyna pewnie by o niego zadbała, pewnie i autko by
wymienił na lepsze… Wówczas usłyszałem, że nie stać go na małżeństwo. W Iranie mężczyzna,
który chce wziąć ślub musi mieć kasę nie tylko na wynajęcie mieszkania ale i na
pełne utrzymanie rodziny. Kobieta, jeśli pracuje – pensję zachowuje na własne
potrzeby. Nie ma obowiązku dokładać się do gospodarstwa domowego. Stąd Mohammed
wciąż mieszka z rodzicami na ich utrzymaniu i żyje po swojemu…
Po takiej wymianie poglądów
ruszyliśmy dalej do usytuowanego na pustynnych przedmieściach Mahan – ogrodu Shahzade Bagh z XIX w. stanowiącego wśród
bezkresu pustynnej doliny zielony raj, z fantazyjnie poprowadzoną kaskadą wodną
pomiędzy dwoma ażurowymi pałacami wypoczynkowymi księcia Abdula Hamida Mirzy (jak
to wszędzie w Iranie - wstęp do obiektu dla obcokrajowca droższy - 200.000
riali). Ale naprawdę warto.
W usytuowanej na powietrzu
kawiarence można wypić naprawdę smaczną, świeżo parzoną coffee express.
Polecam.
W tym miejscu zwróciłem uwagę
na drobny szczegół. Było sporo zagranicznych turystów. Przy jednym stoliku siedziało
kilka pań z których jedna zostawiła swoją torebkę przewieszoną na krześle.
Chodziłem sobie po parku, lukałem, robiłem zdjęcia. Po jakimś czasie wróciłem
na kolejną kawę – przy stoliku siedziały młode Iranki zaś torebka wisiała
nadal. W pewnym momencie zauważyłem zapominalską. Z pełnym zaskoczeniem
stwierdziła, ze torebka wciąż jest na miejscu. Nikt się nią nie interesował.
Po wizycie w ogrodach Shahzade
udaliśmy się do mauzoleum w Mahan. Jest do centrum pielgrzymek sufickich,
miejsce pochówku jednego z ich przywódców.
Shah Nematollah Vali był poetą,
mędrcem i założycielem lokalnej sekty derwiszów.
Usytuowane jest tu niewielkie muzeum,
które także warto zwiedzić.
Stąd udaliśmy się w góry Haraz, do cytadeli Raben. Ostatni
mieszkańcy opuścili ją jakieś 150 lat temu, a jej początki sięgają tysiąca lat
wstecz. W jej murach rozwijała się niewielka osada - w najwyższej wieży
mieszkał gubernator w otoczeniu straży, na miejscu był bazar, warsztaty
rzemieślnicze i stajnie. Na terenie cytadeli wydzielono specjalne rewiry: dla rzemieślników,
kupców, klasy średniej.
Przyjeżdżając do Haraz
spotkaliśmy w cytadeli przewodnika oprowadzającego kilkuosobową francuską wycieczkę. Osoba
diametralnie inna niż "nasz oprowadzacz" otwarta, miła i chętna do żartów. W trakcie zwiedzania na tyle się rozluźniliśmy,
że postanowiliśmy grupowo pójść się coś napić do zamkowej knajpki. Wówczas żona
poczęstowała obecnych opakowaniem wedlowskiego ptasiego mleczka. Z drugiej strony odwzajemniono
się świeżo parzoną kawą po turecku. Uważam się za smakosza kawy ale tak smacznej
nie piłem już dawno. Persowie zaś zaskoczyli mnie spożywaniem czekoladowego
ptasiego mleczka z plackami, które właśnie przygotowano. Było bardzo sympatycznie.
Przedmieściem cytadeli było Rayen – osada leżała na szlaku handlowym i słynęła z wysokiej jakości tkanin i wartościowych dóbr. Było to miejsce, w którym wyrabiano miecze i noże, a potem także pistolety. W okolicy powstało mnóstwo ogrodów owocowych, kopalni różowego marmuru i kilka gorących źródeł. W samym środku usytuowany jest zegar-shrine - Shia Shrine.
Niestety zbyt wiele tu nie
zobaczyliśmy albowiem wieczorem mieliśmy wieczorny autobus do Yazdu. Nasz przewodnik dusił autko, jęk silnika wbijał się swym dźwiękiem w bębenki uszu. Długo będę to pamiętać...