Do Huaraz
wyjechaliśmy z Trujillo po śniadaniu. Autobus linii Linea był wygodny ale
kolorowa siateczka na oknie uniemożliwiała robienie zdjęć. Więc pozostało tylko
lukać i cieszyć oczy ciekawym krajobrazem widocznym zza szyby. Jazda była dość
długa, albowiem do miejsca docelowego dojechaliśmy wieczorem W międzyczasie
zatrzymaliśmy się na lunch. I wówczas można było zrobić jakąś fotkę. Koszt
przejazdu wyniósł 60 soli za dwie osoby czyli około 12 funtów. Z dworca linii
Linea taksówka odwiozła nas do hotelu. Towarzyszył nam agent biura Montana de
Cristal, który usilnie namawiał do skorzystania z ich oferty. Koszt taxi wyniósł
jedynie 4 sole czyli niecałego funta.
Zamieszkaliśmy
w przytulnym choć niedrogim miejscu. Za dwie noce w centrum miasteczka
zapłaciliśmy 60 dolarów. W hotelu który nosi nazwę Hotel & Bungalows
Villa Valencia personel
kompletnie nie rozumiał angielskiego, stąd porozumiewaliśmy się za
pośrednictwem translatora. Pokój niestety, ale nie był nieogrzewany. Owszem był
kominek, ale spełniał rolę dekoracyjną. Choć łóżko było wygodne to za
przykrycie służyły koce. Niestety, rano okazało się, że w nocy pogryzły mnie
jakieś żyjątka. Na przegubach moich dłoni pojawiły się czerwone bąbelki…
Śniadanie było
bardzo niewyszukane – jajecznica plus pieczywo z dżemem. W nietypowy sposób
podawano kawę – kubeczek z gotowaną wodą plus niewielki pojemniczek, w którym znajdował się koncentrat z mielonej
kawy.
Do gotowanej
wody należało dolać sobie owego koncentratu kawy. Niestety ten zbyt mocny nie
był, więc woda szła w odstawkę…
Po śniadaniu wybraliśmy
się na całodzienną wycieczkę, którą uzgodniliśmy tuż po przyjeździe do Huaraz a
zorganizowaną przez Montana de Cristal. Trasa obejmowała dojazd do lodowca
Pastoruri przez pasmo górskie Cordillera Blanca na wysokości 4736 m. npm. Koszt wyjazdu
wynosił 140 soli tj. 24
funty w tym koszt wjazdu na teren parku narodowego.
Trasa była
niesamowita, widoki przepiękne. Kiedy dojechaliśmy do postoju, do lodowca zostało
ok. 2 km.
drogi. Wiało chłodem więc trzeba było założyć na siebie wszystkie wcześniej
przygotowane ciepłe ciuszki. Powietrze było na tyle rozrzedzone, że ta niewielka
odległość urastała do zdecydowanie większego wysiłku. Wydawało się, że jest to
kilkukrotnie dłuższy odcinek niż był w rzeczywistości. Ale było warto.
Przyznaję, że
w Islandii lodowce robiły na mnie większe wrażenie ale dotarcie do tego
okupiłem nie mniejszym wysiłkiem.
Po powrocie
ruszyliśmy z żoną popatrzeć na wieczorne życie w Huaraz, bo następny dzień musieliśmy
znowu spędzić w autobusie chcąc przemieścić się do Paracas. I tak też się
stało. W związku z tym, że nie ma bezpośredniego połączenia między obu
miejscami, mieliśmy planowaną przesiadkę w Limie.
Z Huaraz
wyruszyliśmy autobusem Linea. W Limie planowaliśmy przesiąść się na autobus
linii Cruz del Sur, który zatrzymuje się w Paracas. Niestety ale dojechaliśmy
zbyt późno.
W Peru każda
linia autobusowa ma swój własny dworzec. Stąd trzeba posiłkować się taxi by
zdążyć na łączone połączenia różnych przewoźników. Niestety Lima to miasto w
którym najlepiej poruszać się albo rano albo późnym wieczorem bo wcześniej
panują tu gigantyczne korki. Odległość 10 km. można pokonywać nawet kilka godzin,
czego mieliśmy przyjemność doświadczyć.
Wobec braku
planowanego połączenia zdecydowaliśmy się skorzystać z autobusu linii Peru Bus.
Redbus (nie mylić z firmą Linea) to linia, którą jeżdżą głównie autochtoni.
Autobus był tani i wydawał się być wygodnym, niestety wyróżniał go drobny feler
– był przesiąknięty potem, zagłówki foteli były bardzo dawno nie czyszczone.
Z Limy dojechaliśmy
do miejscowości Ica około 2 am. Do Paracas musieliśmy dotrzeć taxi. Odległość
stosunkowo niewielka ok. (70
km), tylko kierowcy taksówek trochę pazerni. Ustaliliśmy
cenę 60 soli (12 funtów)
za dojazd. Na miejscu driver zażyczył sobie 120 soli argumentując, że wiózł 2
osoby. Niestety ale otrzymał tylko umówionych 60 soli. Odjechał niezadowolony.
W Paracas zatrzymaliśmy się 3 dni. Za pokój w Bamboo Lodge zapłaciliśmy 225 dolarów. Cena naprawdę warta tego miejsca. Pokój był przestronny z bardzo wygodnym łóżkiem i przepięknym widokiem na zatokę. Oferta śniadaniowa obejmował trzy rodzaje posiłków ale w praktyce dostępny był tylko jeden. Codziennie jajecznica i pieczywo z dżemem…
Następnego
dnia po przyjeździe postanowiliśmy zwiedzić okolicę i zamówić kilka wycieczek. Pierwszą
wykupiliśmy za 85 soli. Cena obejmowała auto plus anglojęzycznego przewodnika.
Zobaczyliśmy Caracas Reserve a tam zupełnie inny rodzaj pustyni niż w Maroku,
Omanie czy ZEA i niebieski Ocean Spokojny, łączący się z brzegiem owej pustynie
– naprawdę niesamowite miejsce.
Ponadto pochodziliśmy po przepięknej plaży, zatrzymaliśmy
się przy punkcie widokowym o nazwie Katedra (formacja skalna). Inną rewelację
stanowiła czerwona plaża (The Red Beach of Playa Roja) i wędkarze łowiący ryby na żyłkę.
Inną ciekawostkę
stanowiła wyspa pingwinów.
Jak też kormorany
Następnego
dnia, za 180 soli (36
funtów) pojechaliśmy, za pośrednictwem pośrednika
Agencia de Viajes y Tourismo, do pobliskiego Pisco w celu degustacji
miejscowego wina. Przy tej okazji
trafiliśmy na pustynię Ica i pospacerowaliśmy po lagunie wokół
Huacachiny.
Huacachina to niewielka oaza
zbudowana wokół małego naturalnego jeziora na pustyni. Nazywana jest też "oazą
Ameryki". Stanowi główne miejsce wypoczynku dla rodzin z pobliskiego miasta
Ica, na wydmach sandboardingu, które
rozciągają się na przestrzeni kilkuset metrów.
Trzeciego
dnia wymeldowaliśmy się z hotelu i przed popołudniowym wyjazdem do Limy
wykupiliśmy za 120 soli (24
funty) wycieczkę do Tambo Colorado – ruin
archeologicznych.
Po wycieczce wsiedliśmy do autobusu linii Cruz
del Sur i udaliśmy się ponownie do Limy. Tym razem nocowaliśmy w Hotelu Lima
usytuowanym kilkaset metrów od stacji kolei transandyjskich, które stanowiły zasadniczy
powód przyjazdu. Następnego dnia zaczynaliśmy przejazd tą właśnie koleją z
Limy do Huancayo.