Zanzibar to klasyczna egzotyka.
Bilety lotnicze najtańszymi nie są, ale jak się poszpera to można kupić lot w
granicach 300 funtów
(okolice 1500 zł.). Takie przynajmniej kupiłem w regularnych liniach Oman
Airlines.
Lotnisko na
Zanzibarze, jakby na to nie patrzeć międzynarodowe, sprawia szokujące wrażenie.
Na niewielkiej powierzchni usytuowano miejsce na wypełnienie dokumentów
wjazdowych, punkt poboru opłat za wizę (koszt od osoby wynosi 50 dolarów) oraz
punkt, w którym siedzą trzy osoby celem sprawdzenia dokumentacji podróżnych i
wpuszczenia ich na obszar wyspy.
Ciekawostką
jest ich organizacja pracy – pierwsza osoba przyjmuje paszporty, druga układa je
wg własnej logiki, albowiem nie po kolei, a kolejna je skanuje także w wybranej
przez siebie kolejności. W trakcie tej celebracji podróżny nie nudzi się,
albowiem także skanuje wszystkie palce obu dłoni w różnej konfiguracji. W końcu
nadchodzi moment, gdy dokumenty są nam oddawane i możemy poddać się kolejnym
wrażeniom. Tym razem przychodzi kolej na odbiór bagażu. Na typowym lotnisku
odbiór dokonywany jest w specjalnie do tego wydzielonym miejscu. Tutaj bagaże
dostarczane są z samolotu ręcznie i układane wg ich … wielkości w miejscu
usytuowanym tuż za punktem w którym nas przepuszczono na terytorium Zanzibaru.
Na tymże lotnisku znajdują się jeszcze trzy kantory, oferujące tę samą cenę za
wymienianą walutę. Różnicę stanowią tylko dźwięki wydawane przez kreatywne
kasjerki jako metoda zachęty ku pozbyciu się amerykańskiej waluty… Ponadto
można tu też nabyć kartę SIM tutejszego operatora.
Po
opuszczeniu „hali przylotów” stykamy się z innym rodzajem wrażeń. Po przebiciu
się przez ścieśniony tłum, trzymający w dłoniach karteczki z nazwiskami
przylatujących, naszym oczom ukazuje się stosunkowo duża powierzchnia na której
znajdują się dookoła zaparkowane samochody lecz żadnego punktu postoju taxi.
Konsternacja.
Przylatując
do Stone Town nie zamówiliśmy w hotelu żadnego shuttle busa. przyzwyczajeni, że skorzystamy albo z miejscowego
public transport albo taxi. W pierwszej chwili konsternacja…a potem nerwowe rozglądanie
się za jakimś środkiem lokomocji. Prawdopodobnie nasze nerwowe próby wylukania
jakiejś taksówki były na tyle widoczne, że po chwili podszedł jakiś chłopak
oferując transport. Zgodziliśmy się bez wahania. Okazało się, że jest kierowcą
taksówki stojącej w gąszczu innych pojazdów. W Zanzibarze ten środek lokomocji wyróżnia
…czerwony kolor rejestracji. W aucie porozumieliśmy się co do wielkości opłaty.
Taksa jest stała, bez względu na odległość punktu dojazdu w mieście i wynosi 15
dolarów.
Przy wyjeździe
z lotniska zaobserwowałem taki sam mechanizm jak w RPA. Tam na Cape Town
kupiłem bilet na kolejkę widokową Table Mountain. Przy maszynie regulującej
ruch stał chłopak, który ów bilet ode mnie wziął, wykonał czynność włożenia go
do otworu czytnika a następnie skasowany bilet mi oddał. Ta czynność pozwoliła
mi wejść do wagoniku. Średnio rozgarnięta osoba taką czynność potrafi wykonać
samodzielnie ale wówczas uznaliśmy, że w RPA jest nadprodukcja ludzi pracy bo
każdy musi jakoś na siebie zarobić choćby wkładając bilety do czytnika…
Tutaj
obrazek był podobny. Kierowca podjeżdża do barierki, kupuje bilet u siedzącego
w niewielkim kantorku jegomościa a następnie podaje go siedzącej (!) obok szlabanu
kobiecie, która rytualnie wkłada bilecik do czytnika a następnie oddaje
kierowcy. Szlaban się otwiera i możemy jechać dalej… Generalnie czynność tę
może wykonać sam kierowca, ale pewnie i tutaj, mimo mechanizacji, potrzebny
jest pracujący człowiek…
Dojechaliśmy do hotelu Best
Western. W recepcji kierowca zarejestrował swój przyjazd wraz z ilością
dostarczonych gości. Następnie obsługa hotelu zajęła się naszą rezerwacją.
Otrzymaliśmy klucze do pokoju i w końcu mogliśmy się odświeżyć.
Po
lekkim odpoczynku wyruszyliśmy popatrzeć na Stone Town, czyli Kamienne Miasto. Przez
dwa kolejne dni obejrzeliśmy chyba niemal całe miasteczko, poznając jego
historię. Miejsce to swą przeszłością sięga XV wieku, gdy dotarli tu
Portugalczycy i zaczęli budowę pierwszej kamiennej fortecy, znanej jako Stary
Fort. Obiekt ten rozbudowali w XVII w. Arabowie z Omanu, którzy wypędziwszy z
własnego kraju kolonistów portugalskich poszerzyli swe władztwo o inne obszary przez
nich zajęte, w tym wypadku wyspę Zanzibar. Zielone trawniki twierdzy, w
późniejszym okresie protektoratu brytyjskiego, stanowiły korty tenisowe dla
urzędników. Za kolejną bramą, usytuowano amfiteatr z przeznaczeniem na koncerty
oraz pokazy filmów w ramach Zanzibarskiego Festiwalu Filmowego.
Nazwa Kamienne
Miasto nawiązuje nie tylko do tej fortyfikacji, lecz do całej zabudowy miasta,
która zaczęła powstawać wokół fortu na początku XIX w.
Do budowy
zaczęto wówczas używać wapienia koralowego o rdzawo-pomarańczowym zabarwieniu,
który był o wiele trwalszy od wykorzystywanej dotychczas gliny. Miasto zaczęło
się szybko rozrastać, zaś w 1840 roku omański sułtan Said ibn-Sultan przeniósł
stolicę sułtanatu z Maskatu na Zanzibar. Ten ruch jeszcze bardziej przyspieszył
rozwój miasta. Stało się ono centrum handlu pomiędzy Afryką, Arabią i Indiami a
Europą.
Czasy się
zmieniają, władze także efektem czego w dniu dzisiejszym Stone Town jest
zapuszczone i zapyziałe. Odnowione są jedynie budynki hotelowe oraz
administracji rządowej. Reszta obiektów, choć jest eksploatowana to powoli
popada w ruinę. W 2000 r. UNESCO wpisało Stone Town na listę Światowego Dziedzictwa
Kultury, oceniając, że około osiemdziesiąt procent z zachowanych historycznych
budynków jest w złym stanie.
Najlepszym
tego przykładem jest wizytówka miasta - dawny pałac sułtana Barghasha
ibn-Saida, jednego z synów pierwszego sułtana Zanzibaru Saida ibn-Sultana.
Zbudowany został w latach 1880-1883 jako rezydencja. Był to pierwszy budynek na
wyspie, w którym zainstalowano oświetlenie elektryczne, gdzie była bieżąca woda
a także gdzie zamontowano windę. Stąd dla ówczesnych mieszkańców Stone Town
budynek wydawał się być cudem.
„Dom Cudów”
pozostał siedzibą sułtana, nawet gdy wyspa była już pod protektoratem
brytyjskim. Od 1911 roku pałac przekształcono na biura brytyjskiego rządu
kolonialnego. Po rewolucji w 1964 r. wykorzystywała go rządząca partia na swoją
siedzibę. W 1977 roku budynek przeszedł w ręce aktualnie jedynej partii
rządzącej w Tanzanii. Na początku lat 90 XX wieku został opuszczony i niszczeje.
Od 2002 r. prowadzone są rozmowy z sułtanem Omanu nad jego restauracją. Oby jak
najszybciej.
Część zachowanego wyposażenia przeniesiono do sąsiedniego obiektu zwanego Beit-al-Sahel, innego dawnego pałacu sułtana, i utworzono dostępne dla turystów muzeum pokazując codzienne życie sułtanów.
Zupełnie innym
miejscem w Stone Town są ogrody Forodhani. Ten niewielki park w ciągu dnia
stanowi przytulne i ciche miejsce wypoczynku zaś po zmroku zamienia się w
street food.
Można tu spróbować takich przysmaków jak grillowane owoce morza,
mięsne szaszłyki, pieczone bataty, kukurydza i wiele innych potraw. Warto
skosztować zupy zwanej Zanzibar mix.
Jest jeszcze
jedno ciekawe miejsce w Stone Town. To największy na Zanzibarze targ zwany
Darajani. Można tu podobno kupić wszystko, czego mieszkaniec wyspy może
potrzebować na co dzień. Niestety, ale nie widziałem tego miejsca. Za to byłem
w położonym niedaleko tzw. targu niewolników, który stanowi ważne miejsce
pamięci.
W XIX wieku Zanzibar,
z powodu swego usytuowania na skrzyżowaniu kilku szlaków kupieckich, przeżywał rozkwit tak jako ośrodek handlu
przyprawami (głównie goździkami) jak też handlu niewolnikami. Przez tutejszy
port przechodziły także transporty drewna, kość słoniowej czy też tkanin.
Ten kulturowy tygiel
odcisnął się w architekturze miasta. Widać tu wpływy arabskie, hinduskie jak
też europejskie. Z Indii zaczerpnięto najbardziej charakterystyczny motyw,
który wykorzystywany jest do zdobienia drzwi. Skrzydła udekorowane są metalowymi
kolcami, które w Indiach stanowiły ochronę przed słoniami. Na wyspie tych
zwierząt nie ma, stąd kolce pełnią wyłącznie funkcję dekoracyjną.
Wędrując
uliczkami miasta można zobaczyć dwa rodzaje tych ciężkich, bogato zdobionych
drzwi. Pierwszy z nich zwieńczony jest półkoliście i te drzwi są bardziej typowe
dla Indii.
Inne z kolei mają zwieńczenie prostokątne, co oznacza wpływy arabskie.
Jak się dobrze poszuka, można odnaleźć jeszcze trzeci rodzaj — najbardziej typowe drzwi zanzibarskie, które są podobne do indyjskich, z półkolem zakończonym lekko wydłużonym, wystającym czubkiem.
Inne z kolei mają zwieńczenie prostokątne, co oznacza wpływy arabskie.
Jak się dobrze poszuka, można odnaleźć jeszcze trzeci rodzaj — najbardziej typowe drzwi zanzibarskie, które są podobne do indyjskich, z półkolem zakończonym lekko wydłużonym, wystającym czubkiem.
W 1964 r. w Zanzibarze wybuchła afrykańska rewolucja, która pochłonęła sporo ofiar wśród których była rodzina Farrukha Bulsary, znanego później jako Freddie Mercury. Dzisiaj w Stane Town można zobaczyć domniemany dom w którym ten rzekomo mieszkał. Tragedia stała się atrakcją turystyczną.
W Stone Town można zobaczyć także kilka domów modlitwy. Muzułmanie stanowią zdecydowaną większość mieszkańców, ale ich meczety nie są tak widoczne jak dwie duże chrześcijańskie świątynie:
katedra anglikańska (na tym samym placu znajduje się muzeum niewolnictwa)
katolicki kościół świętego Józefa.
Funkcjonuje też tutaj świątynia hinduistyczna. Klasyczna koegzystencja wielu wyznań.
W trakcie pobytu w Stone Town zrobiliśmy sobie króciutką wycieczkę na wysepkę określaną mianem Prison Island (oficjalna nazwa Changuu) aktualnie zamieszkałą przez żółwie.
Dawniej wyspa służyła jako miejsce kwarantanny zanim ktoś podejrzany o żółtą gorączkę mógł zejść na ląd w Zanzibarze. W 1864 r. Brytyjczycy pobudowali tu więzienie, lecz nigdy nie zostało w tym celach odosobnienia. Obiekt przystosowano zaś do potrzeb zdrowotnych. Aktualnie stanowi atrakcję przyrodniczą – wyspę zamieszkują żółwie.
Przy plaży, w okolicach Kenyatta Avenue, znajduje się mnóstwo drewnianych łódek, których właściciele namawiają turystów na krótki wypad na wyspę. Warto z tej oferty skorzystać. Rejs trwa krótko, niecałe pół godziny i jesteśmy na miejscu.
Żyje tu
populacja zagrożonych wyginięciem żółwi olbrzymich. Gady te nie pochodzą jednak
z Zanzibaru, zostały przywiezione na wyspę w 1919 r. jako dar od brytyjskiego
rządu Seszeli w liczbie czterech sztuk. Środowisko je zaakceptowało, bo teraz
jest ich całkiem spore stadko…
Polukawszy na
żółwie udaliśmy się obejrzeć zabudowania, w których dawniej odbywano
kwarantannę. Obecnie działa tu niewielka restauracja i bar, w którym można coś
zjeść jak też napić.
Po krótkim
odpoczynku wróciliśmy do Stone Town.
Następnego dnia ruszyliśmy w kierunku słynnych zanzibarskich plaż w Jambiani. Kierowca taxi, umówiony przez personel hotelu, zgodził zawieźć nas do Jambiani Beach Resort, gdzie planowaliśmy spędzić kilka leniwych, typowo kurortowych, dni.
Następnego dnia ruszyliśmy w kierunku słynnych zanzibarskich plaż w Jambiani. Kierowca taxi, umówiony przez personel hotelu, zgodził zawieźć nas do Jambiani Beach Resort, gdzie planowaliśmy spędzić kilka leniwych, typowo kurortowych, dni.
Na trasie
zatrzymaliśmy się w Jozani Forest. Rezerwat oddalony jest około 35 km. od Stone Town. Otwarty
w godzinach od 7:30 do 17:00. Stanowi też część Parku Narodowego Jozani Chwaka
Bay i jest naturalnym lasem deszczowym, podobno jednym z ostatnich, które
pozostały w Afryce Wschodniej.
Żyją sobie tutaj małpy błękitne (Blue Monkeys), które czasami pokazują się w koronach drzew.
Także tutaj zaadoptował się endemiczny gatunek małp Red Colobus. Te małe zwierzątka z bujną grzywą oraz rudym grzbietem występuję tylko na Zanzibarze, stąd jest to jedyne miejsce, gdzie można je zobaczyć. Kilkukrotne próby przeniesienia małpek i zasiedlenia nimi innych obszarów za każdym razem kończyły się fiaskiem. Czerwony małpki zamieszkują tę wyspę od 1,5 tysiąca lat!
Po obejrzeniu
tego miejsca udaliśmy się do Resort Beach w Jambiani. Za przejażdżkę, ze Stone
Town do Jambiani łącznie z biletami wstępu do Jozani Forest zapłaciliśmy 70
dolarów.
Plaże w Jambiani są rzeczywiście bardzo urokliwe. Okolica jest wręcz porywająca. Niestety okazało się, że nie potrafię zbyt długo leżeć, smażyć się w słonku i popijać małe conieco dla ochłody. Trzy dni. Tyle maksymalnie wytrzymuję udając leniwca pospolitego.
Na moje szczęście po plaży chodzą nie tylko turyści. Co kilka chwil ktoś zaczepia proponując kupno albo rękodzieła zwanego ludowym albo made in China lub też zachęcając na jakieś kursy nurkowania czy też pływania na desce. Są też osoby które oferują zwiedzanie innych miejsc na wyspie. Bardzo pracowity pod tym względem jest niejaki Eddie reklamujący się jako Eddie Taxi Driver. Chłopak chodzi po plaży i namawia by skorzystano z jego usług, więc skorzystaliśmy. Po krótkich targach zgodził się za 60 dolarów zrobić dwukrotny wypad po wyspie.
Plaże w Jambiani są rzeczywiście bardzo urokliwe. Okolica jest wręcz porywająca. Niestety okazało się, że nie potrafię zbyt długo leżeć, smażyć się w słonku i popijać małe conieco dla ochłody. Trzy dni. Tyle maksymalnie wytrzymuję udając leniwca pospolitego.
Na moje szczęście po plaży chodzą nie tylko turyści. Co kilka chwil ktoś zaczepia proponując kupno albo rękodzieła zwanego ludowym albo made in China lub też zachęcając na jakieś kursy nurkowania czy też pływania na desce. Są też osoby które oferują zwiedzanie innych miejsc na wyspie. Bardzo pracowity pod tym względem jest niejaki Eddie reklamujący się jako Eddie Taxi Driver. Chłopak chodzi po plaży i namawia by skorzystano z jego usług, więc skorzystaliśmy. Po krótkich targach zgodził się za 60 dolarów zrobić dwukrotny wypad po wyspie.
Pierwszym miejscem była oddalona kilkadziesiąt kilometrów dalej restauracja the Rock. Obiekt rzeczywiście jest ładnie położony. Cieszy się też dużym wzięciem wśród turystów.
Serwowane są nim naprawdę smaczne posiłki. Bardzo smakował mi kurczak kuchni suahili. Polecam.
Kolejnym miejscem, które chcieliśmy zobaczyć była plantacja przypraw. Miejsce to nie zrobiło na mnie większego wrażenie, ale to dlatego, że nie znam się ani na roślinach ani na drzewkach. Generalnie - nie był to stracony czas. Ważne, że żona była zachwycona.
Pobyt na plaży, zwłaszcza podczas odpływu, uprzyjemniałem sobie podpatrywaniem codziennego dnia pracy autochtonów. Kobiety uprawiające algę
jak też mężczyzn
zbierających w specyficzny dlań sposób robaki do połowu ryb, jak też wybijający
tymże rybom zęby…
Pełna
egzotyka. Polecam Zanzibar.