sobota, 17 lutego 2018

Zhangye (Chiny). Tęczowe góry.




Zhangye to miasto położone w prowincji Gansu. Oddalone jest od Szanghaju ponad 2500 km. Dotarliśmy tutaj pociągiem przed południem. Z dworca kolejowego do hotelu dojechaliśmy taksówką. Spośród wielu ofert wybraliśmy, jak się okazało, chyba najgorszą. Taxi miało brudny nie tylko bagażnik ale całe autko było brudne. Kierowca (po chińsku) zachwalał okolicę oferując przeróżne atrakcje i wciskając wymiętolone reklamówki. Po dotarciu na miejsce poprosiłem hotelowego recepcjonistę aby podziękował taksówkarzowi, który wciąż chciał nas wozić.
Kelly Business Hotel usytuowany jest poza ścisłym centrum miasta, ma jednak poważny plus – jest wyjątkowo tani (nie występuje na stronie TripAdvisora ale można go wylukać na Booking.com). Do centrum piechotką idzie się 15 minut lub za parę juanów można złapać taxi.

Po krótkim odpoczynku i lekką toaletą poprosiłem recepcjonistę, by wskazał kogoś, kto dysponuje czystym autkiem wraz z kierowcą i czasem aby skorzystać z usługi transportowej. Zabawnie było gdy mu tłumaczyłem przy użyciu translatora co oznacza słowo dirty oraz clean… ale udało się. Właściciel hotelu zaoferował hotelowe auto wraz z kierowcą. Polecam tę usługę z różnych powodów.
Po pierwsze odpada stres poruszana się po chińskich drogach, po wtóre – autochton zna najprostszy, najszybszy i najlepszy dojazd do planowanych miejsc. I ostatni argument – taka usługa jest po prostu tania. Wynajęcie kierowcy wraz z autem na trzy dni kosztowało niecałe 750 juanów. W tym czasie zwiedziliśmy ładny kawałek okolicy.

Jeszcze tego dnia zrealizowaliśmy pierwszy punkt programu. Udaliśmy się do Narodowego Parku Zhangye Danxia ( Zhangye Danxia Lanscape) oddalonego od Zhangye ok. 40 km aby przed zachodem słońca (polecam tę porę dnia) nacieszyć oczy niezwykłym kolorem gór. Te niesamowicie ciekawe formacje skalne mają niespotykane gdziekolwiek indziej (może poza Peru) barwy.




Dojechać można tutaj albo autem albo autobusem z West Bus Station Zhangye. Po kupieniu biletów wstępu (200 juanów) wsiadamy do podstawionych autokarów, które w ciągu 10-15 minut dowożą zainteresowanych do platform widokowych. Można tutaj spędzić dowolną ilość czasu. Ostatni autokar wraca do bazy tuż przed zmierzchem ok. 6,30 pm.




 I jeszcze jeden szczegół – do Parku wiodą dwa wejścia. Trzeba pamiętać którym przyjechaliśmy aby wsiąść do właściwego autokaru powrotnego na właściwym przystanku.



Tym niesamowitym wrażeniom towarzyszy cicha muzyka z głośników usytuowanych w atrapach kamieni. Mnie osobiście zapadła w pamięć melodia „podmoskiewskich wieczorów”… 









 
Pełni wrażeń zakończyliśmy pierwszy dzień pobytu z Zhangye. 











Następny rozpoczęliśmy od wyjazdu w przeciwnym kierunku mianowicie do Mati Temple Grottoe.
To jedno z ważniejszych miejsc dla wyznawców buddyzmu w Chinach, usytuowane około 65 km od Zhangye. 







Groty można podzielić na świątynię północną, świątynię południową, świątynię Złotej Pagody. Jest ich sporo, każda jest oddalona od innej w odległości około 10 km. Ponieważ góra jest uformowana z grubego czerwonego piaskowca, który nie nadaje się do rzeźbienia, większość naturalnie wydrążonych grot wypełniają gliniane rzeźby.






Brak jest oficjalnego zapisu, który określa datę zbudowania świątyni Mati. Na pewno istniała już w czasach dynastii Jin (dynastia Jin rządziła Chinami po zakończeniu walk w Okresie Trzech Królestw).






Groty ze świątyniami są rozłożone na długim piaskowym klifie, na przeciwko którego rozciągają się ośnieżone szczyty gór Qilian. Do tego labiryntu świątyń usytuowanych w jaskiniach i pieczarach prowadzą schody wykute bezpośrednio w skale.
Miejsce to jest wyjątkowe także z braku turystów. Ich brak równa się brakowi przewodników oraz handlarzy pamiątkami. Panuje tu cisza i spokój.




Wstęp do Mati Temple Grotte to koszt ok. 35 juanów. Przy kasie można zaopatrzyć się w ciekawe bezpłatne przewodniki i opisy obiektów ale tylko w języku chińskim…
Nasz kierowca był na tyle uprzejmy, że woził nas od świątyni do świątyni. Sami musieliśmy się tylko powspinać po schodkach….

Można tu dotrzeć autobusem z Zhangye South Bus Station ale droga powrotna jest dość długa, albowiem spod świątyni publiczny środek transportu odjeżdża jak się zapełni…







Po zwiedzeniu świątyń wróciliśmy do hotelu. Po lunchu poszliśmy oglądać centrum miasta. I od razu pewna uwaga - poza ośrodkami, w których jest trochę zachodnich turystów na prowincji nie uświadczy się klasycznej kawiarni czy herbaciarni. Smakosze tego typu napojów powinni zaopatrzyć się w termosiki dolewając sobie co jakiś czas gorącej wody lub liczyć na hotelową restaurację.
A tu spotkać mogą nas niespodzianki. Chińczycy nie tolerują laktozy stąd w sklepach stoiska nabiałowe są bardzo ubogie. Efektem tego był np. brak masła w ofercie śniadaniowej. Na moje pytanie dlaczego do dżemu nie dostajemy masła kierownik restauracji najpierw długo zastanawiał się co to właściwie jest masło, a potem z personelem długo powtarzali to słowo w języku chińskim. Efekt był taki, że od następnego śniadania z menu zniknęły … dżemiki. 



            Po smacznym śniadaniu bez dodatku masła kolejny dzień pobytu w Zhangye przeznaczyliśmy na wyjazd do Ping Shan Hu Grand Canion. Miejsce to oddalone jest od Zhangye około 60 km. ale dojazd jest zdecydowanie dłuższy ze względu na usytuowanie niemal w środku górskiego płaskowyżu. Na dojazd przeznaczyliśmy około 2 godziny. Okazał się krótszy. Przez góry budowana jest autostrada. Część jest ukończona ale nie oddana do użytku, zaś część jest w trakcie budowy.




            Tylko miejscowi wiedzą czy poruszać się krętymi górskimi drożynami czy ryzykować przejazd nowo budowaną drogą. Nasz kierowca zaryzykował… Wjeżdżaliśmy to w budowane tunele to w tradycyjne górskie drożyny. Przejazd emocjonujący ale na miejsce dotarliśmy szybciej niż zakładały plany.
 




Generalnie dojazd autobusem z Zhangye możliwy jest z West Bus Stadion o 9,40 am. Powrotny odjazd do Zhangye odbywa się o godz. 16,30 spod bramy wejściowej do kanionu.










            Na miejscu zachodnich turystów zero tylko kilka Chinek z plecaczkami. Po opłaceniu biletu wstępu w wys. 30 juanów od osoby wsiadamy do busa, który podwozi nas do jednej z czterech platform widokowych a przed nami chiński odpowiednik Wielkiego Kanionu Kolorado.





Duży obszar na którym zlokalizowano 4 punkty widokowe, z których każdy oferuje fantastyczne widoki na jedne z najpiękniejszych krajobrazów geomorfologicznych i doliny tego obszaru. Wycieczka w dół kanionu zajmuje kilka godzin i jest tego warta.


 

Niesamowite wrażenie, kiedy stojąc w labiryncie wzgórz widzimy krzyżujące się wąwozy, las szczytów. Istne dzieło stworzenia z najlepszą jakością wykonania.
  To po prostu trzeba zobaczyć.
 







Pełni wrażeń natury postanowiliśmy jeszcze zwiedzić obiekt wykonany ludzką ręką w samym Zhangye.






 Wybraliśmy się do Świątyni Dafo. The Giant Budda Temple to starożytna buddyjska świątynia znana z gigantycznego posągu leżącego Buddy.





Wzniesiona została za czasów dynastii Xia w 1098 r. ne. Postać Buddy ma trzydzieści pięć metrów długości i jest największą w Chinach. 


Z miejscem tym związana jest postać Chana Kubilaja (1215-1294), który się urodził na terenie tej świątyni. Był to wnuk Czyngis-chana, piąty wielki chan mongolski i pierwszy cesarz Chin z dynastii Yuan. Dzięki jego rządom imperium mongolskie znalazło się u szczytu rozwoju. Przeniósł on stolicę swego imperium z Karakorum do Chanbałyku, czyli dzisiejszego Pekinu. Jednym z obcokrajowców, którzy odwiedzili jego dwór, był Marco Polo.

Po obejrzeniu tego miejsca pochodziliśmy jeszcze po mieście, bo żona zapragnęła wrażeń shoppingowych poczynając od klasycznego chińskiego ryneczku kończąc na firmowych zachodnich sklepach – bo jak tu być kobietą i nie kupić jakiegoś fatałaszka, no jak ???

Następny dzień miał charakter typowo komunikacyjny. Najpierw udaliśmy się do pociągu. Trasa wiodła z Zhangye do Xining a stąd samolotem do Chengdu.
Nie obyło się też od nietypowych sytuacji. Wychodząc z hotelu czekała na Nas ta sama taksówka którą jechaliśmy pierwszego dnia – góra z górą się nie zejdzie ale człowiek zawsze… Tym razem jednak autko było czyściutkie. Oczywiście odbył się ten sam rytuał czyli próba zachęcenia przez taksówkarza ewentualnych chętnych do wspólnego dojazdu do pociągu.
Dworzec kolejowy w Zhangye jest obiektem nowym, czystym i wygodnym. Pociąg przybył punktualnie. Kilka godzin jazdy spędziliśmy na oglądaniu zmieniających się krajobrazów albowiem wyjechaliśmy z miasta przy minusowej temperaturze a udawaliśmy się w zdecydowanie cieplejszym kierunku.

W Xiningu na dworcu zostaliśmy ponownie otoczeni przez grupkę mężczyzn oferujących tani dojazd do lotniska. Była to prywatna inicjatywa, konkurencja oficjalnych taksówek. Przyznaję, że naciskałem na żonę aby wybrać taxi, jako pewniejsze źródło dojazdu. Kobieta jednak zdecydowała. Ustaliła z kierowcą cenę, niższą niż opłata pobierana przez taksówkarza i wsiedliśmy do prywatnego autka, które tylko sobie znaną drogą (poza autostradą) dowiozło Nas do planowanego miejsce jakim było lotnisko.

Hmm nawet w Chinach mają swoją odmianę ubera… Na lotnisku zjedliśmy lunch i po raz kolejny przekonałem się, że występujące na blogach alarmy o braku punktualności samolotów, braku kompetencji personelu lotniskowego są co najmniej wyolbrzymione. Wszystko odbywało się szybko i w regulaminowym czasie. Odprawiliśmy się bez najmniejszego problemu a w czasie lotu (linia China Eastern) serwowano całkiem smaczne posiłki. Obsługa była miła, wręcz opiekuńcza. Wieczorem wylądowaliśmy w Chengdu. Tym razem na lotnisku czekał na nas shuttle bus z hotelu.
O pobycie w tym m miejscu przygotuję kolejny tekścik zwłaszcza, że chodzi min. o leniwe misiaczki panda...

 

 














niedziela, 11 lutego 2018

Xi'an. Terakotowa Armia.



Następnym miejscem w Chinach, które obejrzeliśmy było Xi’an. Miasto oddalone jest od Szanghaju ponad 1300 km. Stąd zdecydowaliśmy się na lot. Z hotelu pojechaliśmy linią metra nr 2, którego stacja skomunikowana jest z lotniskiem Szanghaj Hongqiao. Stąd liniami Shanghai Airlines udaliśmy się do naszego celu. Shanghai Airlines jest tania, wygodna. Loty odbywają się bez opóźnień. Serwowane posiłki także są smaczne. Nie jest też pobierana dodatkowa opłata za bagaż nadany. Lot trwał raptem niecałe 3 godziny. 

 

Do Xian dolecieliśmy około południa. Na hali przylotów zapytaliśmy w informacji turystycznej o autobus do miasta. Dworzec usytuowany był tuż za halą przylotów. Byliśmy jedynymi nie-chińskimi pasażerami. Autobus, po godzinie jazdy, zatrzymał się nieopodal dworca kolejowego, skąd piechotką udaliśmy się do hotelu. 
W trakcie jazdy mogłem poobserwować zachowanie autochtonów. Wbrew temu co niektórzy piszą na blogach – pełna kultura, żadnych charknięć, plucia etc. 




 Wieża Dzwonu









Xi'an zwabiło nas słynną terakotową armią, ale i nie tylko. To jedno z najstarszych chińskich miast. Aktualnie jedną z atrakcji jest usytuowana w centrum, obok Wieży Bębna oraz Wieży Dzwonu, dzielnica muzułmańska z zabytkowym Wielkim Meczetem wybudowanym w czasach dynastii Tang

Wieczorem udaliśmy się w to miejsce.  

 

Rzeczywiście ulica muzułmańska przyciąga uwagę swym kolorytem. Przewijają się w tym miejscu rzesze nie tylko turystów ale i autochtonów. Jest głośno, kolorowo, wesoło. Można tu zakupić nie tylko pamiątki ale też skosztować tutejszych specjałów.









 Na zdjęciu - ręczna obróbka pereł wyciąganych z ostryg i gotowych do sprzedaży w postaci bransoletek, naszyjników etc.

W gąszczu stoisk można się wręcz zagubić. Niestety, nie dotarliśmy do Wielkiego Meczetu. Powodem była tak późna pora jak też oczarowanie street foodem i wszędobylskim tłumem. 










Po kilkugodzinnym spacerze wróciliśmy do hotelu aby wypocząć przed głównym celem  przyjazdu czyli mauzoleum Pierwszego Cesarza oraz jego Terakotową Armią.

 



 

 

 

W trakcie powrotu żona nie omieszkała poćwiczyć z grupą Chinek w ich tradycyjnej ulicznej zabawie z angielska zwanej street workout.

 

 

 


Realizacja zasadniczego punktu planu nastąpiła następnego dnia. Rano wymeldowaliśmy się z hotelu zostawiając bagaże. Korzystając z pomocy taxi udaliśmy się na dworzec autobusowy w kierunku Lintong. O ile dojazd trwał kilka minut to znalezienie samego autobusu zdecydowanie dłużej. Autobusy odjeżdżające do muzeum Terakotowej Armii znajdują się kilkaset metrów dalej niż do pobliskich miejscowości. Generalnie układ dworca przypomniał mi podlondyński White City bus station. Kto się poruszał po tego typu układzie spokojnie da sobie radę i w Xi’an. 
Po opłaceniu biletu u kasjera zajęliśmy miejsca i mogliśmy obserwować tutejsze zwyczaje komunikacyjne. Wrażenia są niesamowite. Kilka pasów w jedną stronę. Nie ma podziału na pas dla jadących wolniej. Panuje tu wolna amerykanka. Osoba poruszająca się na rowerze czy też cyklista na innym rodzaju jednośladu poruszają się jak chcą i gdzie chcą. Nierzadko potrafili jeździć w … przeciwnym kierunku. Auta wymijające się na wysokości lusterek. Z pewnym przerażeniem patrzyłem co dzieje się na skrzyżowaniach, gdy dodatkowo pojawiali się piesi. I o dziwo – żadnych kraks.  


Po dojechaniu na miejsce, tym razem w autobusie było więcej obcokrajowców niż krajan, już na przystanku obstąpił nas tłumek chętnych do oprowadzenia po muzeum. Nie ma obowiązku wybierania przewodnika aby obejrzeć to miejsce, ale żona zdecydowała się na przewodniczkę by dokładniej poznać to miejsce. 



Wbrew opiniom blogerowych malkontentów, iż jest to strata czasu – osobiście odniosłem zupełnie inne wrażenie.
 

Wracając zaś do samego muzeum - cała armia żołnierzy z terakoty. Te podziemne posągi stanowią część wielkiego mauzoleum, które wzniósł dla siebie cesarz Qin Shi Huang Di, w III wieku p.n.e. Jego historyczne zasługi to zjednoczenie wzajemnie zwalczających się królestw w jedno dziedziczne państwo. Kolejnym - rozkaz wybudowania Wielkiego Muru, reforma pisma i prawa.

Trzydzieści lat przed śmiercią cesarz Qin Shi Huang Di zgromadził w dzisiejszym Lintong około 700000 robotników ze wszystkich stron cesarstwa i nakazał budowę podziemnego pałacu-mauzoleum. Wykonano miedziany sarkofag dla władcy, a pełny skarbów grobowiec chronił system samo zwalniających się kusz. Gdy władca zmarł, jego syn i następca pochował go wraz z bezdzietnymi konkubinami, zaś wszystkich którzy uczestniczyli w budowie jak też mieli wiedzę o zgromadzonych w mauzoleum skarbach rozkazał także żywcem zamurować. I udało się. Tajemnica przetrwała do XX w. n.e.

Według wierzeń, Terakotowa Armia miała strzec władcę i pomóc mu uzyskać władzę w życiu pozagrobowym.


Szacuje się, że w trzech dołach zawierających Terakotową Armię było ponad 8000 żołnierzy, 130 rydwanów z 520 końmi oraz 150 przedstawicieli kawalerii konnej, z których większość wciąż jest jeszcze pochowana w dołach. Każdy z czterech dołów ma około 7 metrów głębokości. Są one solidnie zbudowane z warstw ubitej ziemi, która jest twarda jak beton. Pierwszy dół ma 11 korytarzy, z których większość ma ponad 3 metry szerokości, jest wybrukowany małymi cegłami i ma drewniany strop wspierany przez duże belki i słupy. Strop został pokryty matą trzcinową i warstwą gliny, aby zapewnić wodoodporność, a następnie usypano kopiec z gleby, o wysokości od 2 do 3 metrów. Pierwszy dół ma 1230 metrów długości, zawiera główną armię, której liczność szacuje się na 6000 terakotowych figur. Drugi zawierał 2 jednostki piechoty i kawalerii, jak również wojenne rydwany, a trzeci stanowisko dowodzenia, z wysokimi rangą oficerami i wojennymi rydwanami. Czwarty dół jest pusty, prawdopodobnie nie został dokończony przez jego budowniczych.

Muzeum Xi'an Terakotowej Armii Pierwszego Cesarza Qin, składa się z trzech krypt o głębokości od 4 do 8 metrów.


Terakotowi wojownicy prowadzą konie i wozy, mają broń, noszą starannie wykonane mundury i kolczugi i każdego z nich można łatwo przypisać do określonego rodzaju służby. Są więc wśród nich piechurzy, kopijnicy, łucznicy i kusznicy, jeźdźcy prowadzący konie bojowe, woźnice, oficerowie, a nawet dwumetrowej wysokości generał, górujący nad innymi z tarczą i trzema ozdobnymi napierśnikami.

To miejsce naprawdę warto zobaczyć
 
 


Po opuszczeniu muzeum wsiedliśmy do autobusu w kierunku Xi’an. Powrót pewnie zbyt mocno nie zapadłby w pamięć gdyby nie zachowanie obsługi tegoż pojazdu. Otóż obok kierowcy obsługę stanowił bileter oraz tzw. nawoływacz. Dokładnie nie wiem jak nazwać taką osobę ale jej zachowanie było dość oryginalne. Opuszczając teren muzeum autobus był pustawy więc nie zdziwiłem się jak zatrzymywał się na kolejnych przystankach aby zabrać chętnych. Zdziwienie pojawiło się, gdy opuszczając Lintong ów nawoływacz otworzył okno i zaczął się drzeć. Autobus co jakiś czas się zatrzymywał wcale nie na przystankach zaś kolejni pasażerowie zajmowali miejsca. Czynność tzw. nawoływania trwała dotąd aż zajęte zostało miejsce nawet bileterki, która przycupnęła na schodkach autobusu. Wówczas nastąpiła cisza i autobus bez dodatkowych wrażeń dojechał do Xi’an.






mury miejskie Xi'an

 








Po powrocie udaliśmy się do hotelu po bagaże aby poddać się nowym wrażeniom. Zabukowaliśmy bowiem nocny przejazd pociągiem z Xi’an do Zhangye ( ok. 1200 km).




Wewnętrzny dziedziniec dworca kolejowego w Xi'an


Na wielu blogach sugerowano aby na dworzec kolejowy  udać się kilka godzin  wcześniej albowiem wszędzie są bramki i kontrole co zdecydowanie wydłuża czas. Owszem są bramki i kontrole (zdecydowanie miałem tego dość w Szanghaju, kiedy na każdej stacji metra musiałem oddawać do przeglądu swój plecaczek co było tak męczące jak też irytujące), ale bez szaleństwa. Pierwsza i jedyna kontrola bagażu miała miejsce przed wejściem na dworzec. Kilkunastoosobowa kolejka przeszła tę procedurę bardzo szybko, bo w ciągu też kilkunastu minut. 

Potem udaliśmy się do kasy biletowej gdzie wymieniono nam potwierdzenia rezerwacji na klasyczne bilety kolejowe. 







A potem trzeba było czekać sporo czasu na poczekalni dworcowej. Był spory tłum oczekujących na swoje pociągi. Niestety, z przyczyn bezpieczeństwa chińskie perony są zamknięte dla podróżnych. Stąd w poczekalni uzbierał się niemały tłumek. Same wejścia na perony otwierane są tuż przed przyjazdem pociągu. Wówczas też następuje kolejna kontrola ale tylko biletowa. 






Pociągi są dobrze oznakowane stąd nie ma problemu z zajęciem swojego miejsca. (przed przylotem do Chin mieliśmy już zabukowane miejsca w wagonie sypialnym. Uczyniliśmy to za pośrednictwem Chinatraveldepot.com). Wagony są czyste, zadbane łącznie z toaletami. 
 

 

 


Przejazd upłynął w sympatycznym nastroju. Chińczycy są bardzo otwarci i przyjaźni. Bardzo lubią rozmawiać. Problem z porozumieniem rozwiązały translatory. Paluszki może trochę bolały ale bez problemów mogliśmy wymienić się wrażeniami. Potem usnęliśmy w wygodnych kuszetkach aby rano poddać się nowym wrażeniom.


 




Na zdjęciu dzikie wielbłądy widziane z okna pociągu.







Pierwszym był wagon restauracyjny. Po wykonaniu porannej toalety pomaszerowałem do tegoż wagonu aby napić się gorącej herbaty. 

Wagon pustawy jeśli nie licząc zgromadzonych kasjerów oraz ochrony. Nikt nie siedzi przy stolikach. Tłumaczę barmance czego chcę a tu znak zapytania w jej oczach. Translator pracuje, ta coś mi tłumaczy ja zaś nie kumam ani ani. W końcu do mnie dotarło. W przedziale znajdował się pojemnik z gorącą wodą. Chińczycy noszą ze sobą różnego rozmiaru termosiki ze swoją herbatką, którą ciągle doparzają (im więcej zalań tym lepiej smakuje). Na każdym kroku znajdują się publicznie dostępne pojemniki z gotowaną wodą. Potrzebujący wody Chińczyk zalewa swoją herbatkę lub zupkę w proszku w termosiku i ma napitek. Nie korzysta z żadnego wagonu restauracyjnego. A durny Europejczyk czyli ja sam, nie znający obyczajów otrzymał w końcu w wagonie restauracyjnym … butelkę schłodzonej herbatki z … mleczkiem. Coś jak na Sycylii. Tłumaczę w barze, że chcę cafe latte a tu dostaję gorące … mleko. I tak nauczyłem się, że we Włoszech zamawia się latte macchiato. Rzeczywiście - podróże kształcą.

Kolejnymi wrażeniami były już tylko egzotyczne widoki pojawiające się za oknami pociągu. W końcu pojawiła się stacja docelowa.
Zhangye  to miejsce dość rzadko odwiedzane przez turystów. A szkoda. Niesamowite wrażenie bowiem sprawia widok min. tęczowych gór.
O ile w Szanghaju panują dodatnie temperatury to tutaj czuć kilkustopniowy przymrozek zaś turysta to egzotyczny przypadek…
Ledwo wyszliśmy z pociągu obstąpił Nas tłumek taksówkarzy oferujących swe usługi. Daliśmy się namówić jednemu z nich i od razu pożałowaliśmy. Oto ukazała się naszym oczom taksówka tak brudna w środku, że wyszliśmy z niej bardziej zabrudzeni jak wsiadaliśmy. A taksówkarz był niepocieszony gdy rezygnowaliśmy z jego usług.
Zhangye ze względu na swój koloryt zasługuje na oddzielny opis.