piątek, 9 marca 2018

Chengdu (Chiny). Misie Panda, Wielki Budda i nie tylko...



Do Chengdu dolecieliśmy wieczorem. Na lotnisku czekało już auto do hotelu i po dwóch godzinach jazdy byliśmy na miejscu.
Hotel Wen Jun Hotel usytuowany jest w stylizowanym na stare centrum Chengdu.
Plan pobytu w tym miejscu obejmował wypad do Leshan, do Instytutu Hodowli Pandy Wielkiej, obejrzenie wodnego miasteczka a także samego Chengdu.
Pierwszy dzień pobytu poświęciliśmy na samodzielny wypad do Leshan aby obejrzeć Wielkiego Buddę. Po śniadaniu poprosiliśmy recepcjonistę aby napisał na kartce po chińsku, iż chcemy kupić bilety do Leshan. Z tą karteczką udaliśmy się linią metra, które było usytuowane około 200 m. od hotelu, na dworzec kolejowy. 

  Tutaj w kasie kupiliśmy bilety na najbliższy pociąg do Leshan. Z Chengdu wyjechaliśmy o 11,50 zaś na miejscu, ok. 150 km. dalej, byliśmy już po godzinie.
W trakcie jazdy zauważyliśmy, że pociąg zatrzymuje się min. na lotnisku. Ta wiedza przydała się przy powrocie.

Bilet na pociąg był tym razem, jak na chińskie standardy i w porównaniu z dotychczasowymi, stosunkowo drogi, bo kosztował na tej krótkiej trasie całe 54 juany (27 zł.) od osoby.  
Z dworca kolejowego przeszliśmy kilkadziesiąt metrów do przystanku autobusowego. Liną nr 3 pojechaliśmy zrealizować nasz cel. Jechaliśmy około godziny ale dotarliśmy...


Wielki Budda z Leshan to 71 m. posąg, wykuty w skale, którego budowę rozpoczęto w 713 r.


Po wyjściu z autobusu trzeba było przemieścić się do parku. Wejściówka do tej turystycznej atrakcji kosztowała 90 juanów od osoby. 









Następnie trzeba było wspiąć się na dość wysokie wzgórze. Na trasie minęliśmy pagodę oraz kilka innych buddyjskich świątyń aż dotarliśmy do… głowy. 









Moim oczom ukazała się wielka głowa Buddy.
 
















Aby obejrzeć całą postać trzeba było dla odmiany zejść dość stromymi schodkami w dół. Na szczęście towarzyszyło nam niewiele osób, więc spokojnie posuwaliśmy się w tym kierunku.








Postać Buddy jest rzeczywiście imponująca.
Po obejrzeniu posągu trzeba było ponownie wspiąć się do góry… Cały wypad zajął sporo czasu. 






Lekkim zmrokiem wróciliśmy do hotelu.


Mając lekki przesyt chińskiego pożywienia w hotelowej restauracji zażyczyłem sobie, bardzo reklamowanej zresztą, pizzy po hawajsku. Błąd. Przygotowany posiłek owszem spełniał parametry pizzy ale smak był …iście chiński. Sugeruję nie ryzykować. Chińczycy pieką pizze na oleju, który nadaje daniu bardzo specyficzny smak.


Następny dzień spędziliśmy na wykupionej w hotelu wycieczce do Panda Base oraz Huanglongxi Ancien Town. Koszt wyjazdu wraz z autem i kierowcą jak też biletami wstępu wyniósł 800 juanów.
Wstęp do Instytutu Pandy wynosi 58¥. Godziny otwarcia 7:30-18.00, a bilety są sprzedawane od 7:30-17:00.






 
Giant Panda Breeding Centre jest czymś w rodzaju rezerwatu, w którym żyją zarówno pandy wielkie jak i pandy czerwone. Głównym jego celem jest wzrost liczby populacji tych zwierząt, które niestety wciąż są zagrożone wyginięciem. Tutaj misie mają zapewnione znakomite warunki do  leniuchowania. Całymi dniami zwierzaki albo baraszkują albo leżą wcinając pędy bambusa.  

Z powodu dużego zainteresowania tym miejscem najlepiej dotrzeć tutaj rano, kiedy obiekt jest dopiero otwierany (8,00). Z jednej strony jest to czas karmienia miśków zaś z drugiej – stosunkowo mała ilość turystów. Można wówczas spokojnie pospacerować sobie alejkami zanim wtłoczą się tu prawdziwe tłumy. Na terenie centrum, oprócz kawiarni, w której serwują naprawdę smaczną kawę w otoczeniu wszędobylskich pluszaków, jest także muzeum, w którym można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji na temat zwierząt, ich sposobu żywienia, rozmnażania, itd.

 
Do Giant Panda Breeding Centre można dojechać z Chengdu także taksówką lub autobusem, który zdecydowanie jest najtańszą opcją ale gdy planujemy zobaczyć coś więcej – sugeruję zainwestować w auto z kierowcą.





















Po południu pojechaliśmy obejrzeć stare chińskie miasteczko Huanglongxi oddalone od Chengdu raptem 30 km.









Uogólniając, jest to kompletnie odnowiony Riverside Village, z dużą ilością sklepów i restauracji otwartych na potrzeby turystyki. Lokalizacja przy wyschniętej rzeczce, ale z zachowaniem starej infrastruktury, nadaje temu miejscu niepowtarzalny charakter.






To miejsce zapamiętam także z innego powodu - po raz pierwszy, podczas pobytu w Chinach, doznałem tutaj, tak często opisywanej na blogach, chińskiej wścibskości. Co kilka minut ktoś robił mi zdjęcie, miałem wręcz osobistego fana który nawet nie ukrywał swego zainteresowania ostatecznie prowokując do zrobieniu także i jemu zdjęcia…






Tutaj także sprawdziła się stara zasada, iż targowanie się w Chinach jest wręcz pożądane. W jednym ze sklepików żona upatrzyła sobie coś a’la sukienka. Cena jednak była dość, moim zdaniem, wygórowana. Zacząłem się targować z ekspedientką dochodząc do połowy jej wartości. Była wciąż nieugięta więc zasugerowałem żonie abyśmy wyszli. Zwiedzaliśmy kolejne sklepiki, gdy zauważyłem, że dziewczyna Nas szuka. Obie panie były zadowolone (mniej lub bardziej) – jedna sprzedała swój towar zaś druga zakupiła upatrzone wdzianko za połowę ceny. Naprawdę – polecam. 


 

W Chinach trzeba się targować, zwłaszcza w turystycznych miejscach, bo nikt nie sprzeda towaru poniżej ceny zakupu i niewielkiej marży.






Gdyby ktoś chciał zobaczyć to miasteczko samodzielnie to z Chengdu do Huanglongxi jeździ autobus średnio co 20 minut z 32 stanowiska. Nie ma potrzeby kupowania biletów w głównej kasie dworca. Można je kupić w autobusie. Z samego dworca w Huanglongxi spacer do tej starej części miasta trwa około 10 minut. Ale rzeczywiście warto tu zajrzeć.







Wieczorem wróciliśmy do hotelu.
Kolejny dzień poświęciliśmy na samo Chengdu. Miasto ma bowiem ciekawą historię. Już w IV w. p.n.e. było stolicą państwa Shu, które w 316 roku p.n.e. zostało podbite przez Qin, które w 221 r. p.n.e. doprowadziło do zjednoczenia Chin. Po upadku dynastii Han tj. w epoce Trzech Królestw, Chengdu było stolicą królestwa Shu Han a po kolejnym zjednoczeniu pozostawało stolicą prowincji Syczuan.

Tutaj postanowiliśmy obejrzeć tylko trzy miejsca. Po śniadaniu pojechaliśmy metrem do świątyni Wenshu. Zanim dotarliśmy do obiektu na trasie wdepnęliśmy na niewielki ryneczek usytuowany przed świątynią. Jak się okazało był to tzw. pchli targ staroci. Chodząc między straganikami zobaczyłem obraz, który przedstawiał dziewczynę z wazą. Czasami jest tak, że coś zwróci naszą uwagę i ciężko się temu oprzeć. Ja niestety nie mogłem i obraz … kupiłem. Za mocno nie zastanawiałem się wówczas jak go przetransportować. Na razie chodziłem z nim i podziwiałem zabytki…

 
Pierwszym był klasztor Wenshu. Obiekt zbudowany został w czasach dynastii Tang (618-907), Kiedyś był nazywany świątynią Xinxiang. W 1681 roku, za panowania cesarza Kangxi z dynastii Qing przybył tu buddyjski mnich, który zbudował sobie prostą chatę między dwoma drzewami i kilka lat żył w niej w pełnej ascezie. Kiedy poddawano go pośmiertnej kremacji pojawił się w płomieniach posąg Wensu, pozostając w tym miejscu przez długi czas. Stąd ludzie zaczęli uważać Cidu (zmarłego mnicha) za reinkarnację Bodhisattwy Manjusri. Z czasem świątynia Xinxiang stała się klasztorem Wenshu. Aktualnie można tu zobaczyć wielu Chińczyków, którzy szczerze wierzą w uzdrawiająca moc tego miejsca.




Świątynia przyciąga starszych Chińczyków jeszcze z innego powodu – tutaj można otrzymać darmowy ciepły posiłek. W Chinach nie ma powszechnego ubezpieczenia społecznego stąd wielu, zwłaszcza starszych Chińczyków jest pozostawionych samym sobie… 



Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy był Wuhou Shrine (najsłynniejszy relikt epoki trzech królestw (220-280) w Chinach).  
Świątynia Wuhou, znana też jako Świątynia Pamięci Marquis Wu, poświęcona jest Zhuge Liangowi, postaci z okresu trzech królestw (220-280), związanej z Liu Beiem, cesarzem Shu. Data jej założenia jest niejasna poza tym, iż została zbudowana obok świątyni samego Liu Bei. Na początku panowania dynastii Ming obie świątynie zostały połączone, stąd tablica wejściowa do świątyni brzmi "Świątynia Zhaolie z dynastii Han" (Zhaolie jest pośmiertnym tytułem Liu Bei). Obecna Świątynia Wuhou została przebudowana w 1672 r. Jest miejscem, które odwiedza mnóstwo osób. I trudno się temu dziwić - stanowi o dawnej świetności dzisiejszej prowincji Syczuan. 



Pozostając w kręgu kulturowym Shu udaliśmy się na Jinli Street. W Królestwie Shu (221-263) ulica Jinli była jednym z najbardziej ruchliwych obszarów handlowych. Stąd jest też znana jako "Pierwsza Ulica Królestwa Shu".
Aby oddać blask dawnych czasów obszar ten wraz ze świątynią został odrestaurowany i udostępniony do zwiedzania w 2004 roku. Od tego czasu turyści mogą tutaj odpocząć, podziwiać tradycyjne budynki jak i spróbować lokalnych przekąsek.
Przechadzając się tą wąską arterią, napotkamy generalnie wszystko. W sklepach, stylizowanych na stare, można kupić hafty, używane w czasach Shu, produkty lakiernicze, rękodzieło ludowe. Jest tutaj mnóstwo kaligrafów. Niestety, nie skorzystałem z ich usług albowiem miałem wątpliwości czy np. wykaligrafowane imię to rzeczywiście będzie moje imię czy coś zupełnie innego… (odczucia analfabety językowego). Wszystkie te niewielkie sklepiki mają swój niepowtarzalny styl, ale mają też jedną wspólną cechę: bez względu na to, jak bardzo jest tłoczno na ulicy, tutaj jest spokojne i relaksująco. Generalnie - większość lokalnych produktów można znaleźć właśnie tutaj za zdecydowanie przyjazną kieszeni, cenę...




 
Po lekkim odpoczynku w przytulnej knajpce usytuowanej na wodzie pojechaliśmy do muzeum Yongling, które znajduje się przy Yongling Road w centrum Chengdu.










Obiekt utworzony zostało w miejscu, w którym znajdują się fundamenty Mauzoleum Yongling. Miejsce to jest powszechnie znane jako Grób Wang Jian (847 - 918), założyciela dynastii Shu w schyłkowym okresie dynastii Tang (618 - 907).








Miejsce spoczynku generała Wang Jian (847-918), który doszedł do władzy po upadku dynastii Tang, i rządził jako cesarz Shu, to jedyny naziemny grobowiec dotąd wykopany w Chinach. Warto go obejrzeć.







Kiedy dojechaliśmy do muzeum Yongling, zmęczony noszeniem swego nabytku, zapytałem pracownika informacji muzealnej czy może zna jakąś międzynarodową firmę kurierską, która podjęłaby się dyslokacji mojego nabytku. Pani była na tyle sympatyczna, że zaproponowała abyśmy poszli sobie zwiedzać grobowiec, sama zaś zadzwoni i zapyta.  Niestety okazało się, że do Polski to obrazu nie dotransportują… Wtedy zdecydowaliśmy się nadać go na bagaż rejestrowy. Pracownik muzeum zaprowadził nas do funkcjonującej niedaleko miejskiej firmy kurierskiej, gdzie nasz nabytek został odpowiednio zabezpieczony. 

Przyznać muszę, że tak sympatycznej, uprzejmej i uczynnej osoby jeszcze nie spotkałem na żadnym z dotychczasowych wyjazdów.



            Po dniu pełnym wrażeń postanowiliśmy jeszcze zobaczyć syczuańską operę. Bilety nie są drogie oscylują w granicach 80-200 juanów. My wybraliśmy sobie bilety po 120 yuanów i ruszyliśmy, bardziej chyba z ciekawości, obejrzeć przedstawienie.

 







Wbrew pozorom – operowe przedstawienia nastawione są na turystyczną widownię. Konferansjer zapowiada poszczególne akty tak po mandaryńsku jak też angielsku wprowadzając w poszczególne wątki przedstawienia.
To nie jest opera w klasycznym tego słowa wydaniu ale przedstawienie o charakterze humorystycznym, które każdy laik jest w stanie zgłębić.  


Pełni przyjemnych wrażeń następnego dnia udaliśmy się metrem na dworzec kolejowy. Tutaj zakupiliśmy bilety na lotnisko i po przejechaniu jednego przystanku dotarliśmy do celu. Był to nasz ostatni dzień pobytu w Chinach.
 Decydując się na taką drogę powrotną dokonaliśmy bardzo dobrego wyboru z dwóch powodów – koszt dojazdu do lotniska to raptem 15 juanów od osoby a także szybkość i wygoda. Trasa przejazdu z hotelu do lotniska zajęła nam niecałą godzinę.

Na lotnisku dokonaliśmy odprawy do Szanghaju. Tutaj torby podróżne jak i obraz został nadany jako bagaż rejestrowy, opatrzony adnotacją iż należy obchodzić się z nim ostrożnie i … ruszyliśmy w nieznane. Samolot został podstawiony co do minuty, bez jakiegokolwiek opóźnienia. Na pokładzie serwowano naprawdę smaczne posiłki. W trakcie lotu nawet sobie żartowaliśmy czy leci z nami obraz… Do Szanghaju dolecieliśmy jakieś 3 godziny przed odlotem samolotu do Warszawy. Bez najmniejszych problemów odebraliśmy bagaże łącznie z naszym „ładunkiem” a następnie nadaliśmy je na lot docelowy.
Wszystko odbyło się czasowo i bez żadnych przygód (o ile pobyt w Chinach nie był przygodą…) Było miło i poznawczo. Jest to kraj, w którym nie można się nudzić… Polecam.