Do Chengdu
dolecieliśmy wieczorem. Na lotnisku czekało już auto do hotelu i po dwóch
godzinach jazdy byliśmy na miejscu.
Plan pobytu
w tym miejscu obejmował wypad do Leshan, do Instytutu Hodowli Pandy Wielkiej, obejrzenie
wodnego miasteczka a także samego Chengdu.
Pierwszy dzień
pobytu poświęciliśmy na samodzielny wypad do Leshan aby obejrzeć Wielkiego Buddę. Po śniadaniu poprosiliśmy
recepcjonistę aby napisał na kartce po chińsku, iż chcemy kupić bilety do
Leshan. Z tą karteczką udaliśmy się linią metra, które było usytuowane około 200 m. od hotelu, na dworzec
kolejowy.
Tutaj w kasie kupiliśmy bilety na najbliższy pociąg do Leshan. Z
Chengdu wyjechaliśmy o 11,50 zaś na miejscu, ok. 150 km. dalej, byliśmy już
po godzinie.
W trakcie
jazdy zauważyliśmy, że pociąg zatrzymuje się min. na lotnisku. Ta wiedza
przydała się przy powrocie.
Bilet na pociąg
był tym razem, jak na chińskie standardy i w porównaniu z dotychczasowymi,
stosunkowo drogi, bo kosztował na tej krótkiej trasie całe 54 juany (27 zł.) od
osoby.
Z dworca
kolejowego przeszliśmy kilkadziesiąt metrów do przystanku autobusowego. Liną nr
3 pojechaliśmy zrealizować nasz cel. Jechaliśmy około godziny ale dotarliśmy...
Wielki Budda z Leshan
to 71 m.
posąg, wykuty w skale, którego budowę rozpoczęto w 713 r.
Po wyjściu z autobusu trzeba było przemieścić się
do parku. Wejściówka do tej turystycznej atrakcji kosztowała 90 juanów od
osoby.
Następnie trzeba było wspiąć się na dość wysokie wzgórze. Na trasie
minęliśmy pagodę oraz kilka innych buddyjskich świątyń aż dotarliśmy do… głowy.
Moim oczom ukazała się wielka głowa Buddy.
Aby obejrzeć całą postać trzeba było dla odmiany zejść dość stromymi schodkami w dół. Na szczęście towarzyszyło nam niewiele osób, więc spokojnie posuwaliśmy się w tym kierunku.
Postać Buddy
jest rzeczywiście imponująca.
Po obejrzeniu
posągu trzeba było ponownie wspiąć się do góry… Cały wypad zajął sporo czasu.
Lekkim zmrokiem wróciliśmy do hotelu.
Mając lekki
przesyt chińskiego pożywienia w hotelowej restauracji zażyczyłem sobie, bardzo reklamowanej
zresztą, pizzy po hawajsku. Błąd. Przygotowany posiłek owszem spełniał
parametry pizzy ale smak był …iście chiński. Sugeruję nie ryzykować. Chińczycy
pieką pizze na oleju, który nadaje daniu bardzo specyficzny smak.
Następny dzień
spędziliśmy na wykupionej w hotelu wycieczce do Panda Base oraz Huanglongxi Ancien Town.
Koszt wyjazdu wraz z autem i kierowcą jak też biletami wstępu wyniósł 800
juanów.
Wstęp do
Instytutu Pandy wynosi 58¥. Godziny otwarcia 7:30-18.00, a bilety są
sprzedawane od 7:30-17:00.
Giant Panda Breeding Centre jest czymś w rodzaju rezerwatu, w którym żyją zarówno pandy wielkie jak i pandy czerwone. Głównym jego celem jest wzrost liczby populacji tych zwierząt, które niestety wciąż są zagrożone wyginięciem. Tutaj misie mają zapewnione znakomite warunki do leniuchowania. Całymi dniami zwierzaki albo baraszkują albo leżą wcinając pędy bambusa.
Z powodu
dużego zainteresowania tym miejscem najlepiej dotrzeć tutaj rano, kiedy obiekt
jest dopiero otwierany (8,00). Z jednej strony jest to czas karmienia miśków
zaś z drugiej – stosunkowo mała ilość turystów. Można wówczas spokojnie pospacerować
sobie alejkami zanim wtłoczą się tu prawdziwe tłumy. Na terenie centrum, oprócz
kawiarni, w której serwują naprawdę smaczną kawę w otoczeniu wszędobylskich
pluszaków, jest także muzeum, w którym można dowiedzieć się wielu ciekawych
informacji na temat zwierząt, ich sposobu żywienia, rozmnażania, itd.
Do Giant Panda
Breeding Centre można dojechać z Chengdu także taksówką lub autobusem, który zdecydowanie
jest najtańszą opcją ale gdy planujemy zobaczyć coś więcej – sugeruję
zainwestować w auto z kierowcą.
Po południu
pojechaliśmy obejrzeć stare chińskie miasteczko Huanglongxi oddalone od Chengdu
raptem 30 km.
Uogólniając,
jest to kompletnie odnowiony Riverside Village, z dużą ilością sklepów i
restauracji otwartych na potrzeby turystyki. Lokalizacja przy wyschniętej
rzeczce, ale z zachowaniem starej infrastruktury, nadaje temu miejscu
niepowtarzalny charakter.
To miejsce
zapamiętam także z innego powodu - po raz pierwszy, podczas pobytu w Chinach,
doznałem tutaj, tak często opisywanej na blogach, chińskiej wścibskości. Co
kilka minut ktoś robił mi zdjęcie, miałem wręcz osobistego fana który nawet nie
ukrywał swego zainteresowania ostatecznie prowokując do zrobieniu także i jemu
zdjęcia…

W
Chinach trzeba się targować, zwłaszcza w turystycznych miejscach, bo nikt nie
sprzeda towaru poniżej ceny zakupu i niewielkiej marży.
Gdyby ktoś
chciał zobaczyć to miasteczko samodzielnie to z Chengdu do Huanglongxi jeździ
autobus średnio co 20 minut z 32 stanowiska. Nie ma potrzeby kupowania biletów
w głównej kasie dworca. Można je kupić w autobusie. Z samego dworca w
Huanglongxi spacer do tej starej części miasta trwa około 10 minut. Ale
rzeczywiście warto tu zajrzeć.
Wieczorem
wróciliśmy do hotelu.
Kolejny dzień
poświęciliśmy na samo Chengdu. Miasto ma bowiem ciekawą historię. Już w IV w.
p.n.e. było stolicą państwa Shu, które w 316 roku p.n.e. zostało podbite przez
Qin, które w 221 r. p.n.e. doprowadziło do zjednoczenia Chin. Po upadku
dynastii Han tj. w epoce Trzech Królestw, Chengdu było stolicą królestwa Shu
Han a po kolejnym zjednoczeniu pozostawało stolicą prowincji Syczuan.
Tutaj
postanowiliśmy obejrzeć tylko trzy miejsca. Po śniadaniu pojechaliśmy metrem do
świątyni Wenshu. Zanim dotarliśmy do obiektu na trasie wdepnęliśmy na niewielki
ryneczek usytuowany przed świątynią. Jak się okazało był to tzw. pchli targ
staroci. Chodząc między straganikami zobaczyłem obraz, który przedstawiał
dziewczynę z wazą. Czasami jest tak, że coś zwróci naszą uwagę i ciężko się
temu oprzeć. Ja niestety nie mogłem i obraz … kupiłem. Za mocno nie
zastanawiałem się wówczas jak go przetransportować. Na razie chodziłem z nim i podziwiałem
zabytki…
Pierwszym był
klasztor Wenshu. Obiekt zbudowany został w czasach dynastii Tang (618-907),
Kiedyś był nazywany świątynią Xinxiang. W 1681 roku, za panowania cesarza
Kangxi z dynastii Qing przybył tu buddyjski mnich, który zbudował sobie prostą
chatę między dwoma drzewami i kilka lat żył w niej w pełnej ascezie. Kiedy
poddawano go pośmiertnej kremacji pojawił się w płomieniach posąg Wensu,
pozostając w tym miejscu przez długi czas. Stąd ludzie zaczęli uważać Cidu
(zmarłego mnicha) za reinkarnację Bodhisattwy Manjusri. Z czasem świątynia
Xinxiang stała się klasztorem Wenshu. Aktualnie można tu zobaczyć wielu
Chińczyków, którzy szczerze wierzą w uzdrawiająca moc tego miejsca.
Świątynia przyciąga starszych Chińczyków jeszcze z
innego powodu – tutaj można otrzymać darmowy ciepły posiłek. W Chinach nie ma
powszechnego ubezpieczenia społecznego stąd wielu, zwłaszcza starszych
Chińczyków jest pozostawionych samym sobie…
Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy był Wuhou
Shrine (najsłynniejszy relikt epoki trzech królestw (220-280) w Chinach).
Świątynia
Wuhou, znana też jako Świątynia Pamięci Marquis Wu, poświęcona jest Zhuge Liangowi,
postaci z okresu trzech królestw (220-280), związanej z Liu Beiem, cesarzem
Shu. Data jej założenia jest niejasna poza tym, iż została zbudowana obok
świątyni samego Liu Bei. Na początku panowania dynastii Ming obie świątynie
zostały połączone, stąd tablica wejściowa do świątyni brzmi "Świątynia
Zhaolie z dynastii Han" (Zhaolie jest pośmiertnym tytułem Liu Bei). Obecna
Świątynia Wuhou została przebudowana w 1672 r. Jest miejscem, które odwiedza
mnóstwo osób. I trudno się temu dziwić - stanowi o dawnej świetności
dzisiejszej prowincji Syczuan.
Pozostając w
kręgu kulturowym Shu udaliśmy się na Jinli Street. W Królestwie Shu (221-263)
ulica Jinli była jednym z najbardziej ruchliwych obszarów handlowych. Stąd jest
też znana jako "Pierwsza Ulica Królestwa Shu".
Aby oddać blask
dawnych czasów obszar ten wraz ze świątynią został odrestaurowany i udostępniony
do zwiedzania w 2004 roku. Od tego czasu turyści mogą tutaj odpocząć, podziwiać
tradycyjne budynki jak i spróbować lokalnych przekąsek.
Przechadzając
się tą wąską arterią, napotkamy generalnie wszystko. W sklepach, stylizowanych
na stare, można kupić hafty, używane w czasach Shu, produkty lakiernicze,
rękodzieło ludowe. Jest tutaj mnóstwo kaligrafów. Niestety, nie skorzystałem z
ich usług albowiem miałem wątpliwości czy np. wykaligrafowane imię to
rzeczywiście będzie moje imię czy coś zupełnie innego… (odczucia analfabety
językowego). Wszystkie te niewielkie sklepiki mają swój niepowtarzalny styl,
ale mają też jedną wspólną cechę: bez względu na to, jak bardzo jest tłoczno na
ulicy, tutaj jest spokojne i relaksująco. Generalnie - większość lokalnych
produktów można znaleźć właśnie tutaj za zdecydowanie przyjazną kieszeni, cenę...
Po lekkim odpoczynku w przytulnej knajpce usytuowanej na wodzie pojechaliśmy
do muzeum Yongling, które znajduje się przy Yongling Road w centrum Chengdu.
Obiekt
utworzony zostało w miejscu, w którym znajdują się fundamenty Mauzoleum
Yongling. Miejsce to jest powszechnie znane jako Grób Wang Jian (847 - 918),
założyciela dynastii Shu w schyłkowym okresie dynastii Tang (618 - 907).
Miejsce
spoczynku generała Wang Jian (847-918), który doszedł do władzy po upadku
dynastii Tang, i rządził jako cesarz Shu, to jedyny naziemny grobowiec dotąd
wykopany w Chinach. Warto go obejrzeć.
Kiedy
dojechaliśmy do muzeum Yongling, zmęczony noszeniem swego nabytku, zapytałem
pracownika informacji muzealnej czy może zna jakąś międzynarodową firmę
kurierską, która podjęłaby się dyslokacji mojego nabytku. Pani była na tyle
sympatyczna, że zaproponowała abyśmy poszli sobie zwiedzać grobowiec, sama zaś
zadzwoni i zapyta. Niestety okazało się,
że do Polski to obrazu nie dotransportują… Wtedy zdecydowaliśmy się nadać go na
bagaż rejestrowy. Pracownik muzeum zaprowadził nas do funkcjonującej niedaleko
miejskiej firmy kurierskiej, gdzie nasz nabytek został odpowiednio
zabezpieczony.
Przyznać
muszę, że tak sympatycznej, uprzejmej i uczynnej osoby jeszcze nie spotkałem na
żadnym z dotychczasowych wyjazdów.
Po
dniu pełnym wrażeń postanowiliśmy jeszcze zobaczyć syczuańską operę. Bilety nie
są drogie oscylują w granicach 80-200 juanów. My wybraliśmy sobie bilety po 120
yuanów i ruszyliśmy, bardziej chyba z ciekawości, obejrzeć przedstawienie.
Wbrew pozorom – operowe
przedstawienia nastawione są na turystyczną widownię. Konferansjer zapowiada
poszczególne akty tak po mandaryńsku jak też angielsku wprowadzając w
poszczególne wątki przedstawienia.
To
nie jest opera w klasycznym tego słowa wydaniu ale przedstawienie o charakterze
humorystycznym, które każdy laik jest w stanie zgłębić.
Pełni przyjemnych wrażeń następnego
dnia udaliśmy się metrem na dworzec kolejowy. Tutaj zakupiliśmy bilety na
lotnisko i po przejechaniu jednego przystanku dotarliśmy do celu. Był to nasz
ostatni dzień pobytu w Chinach.
Decydując
się na taką drogę powrotną dokonaliśmy bardzo dobrego wyboru z dwóch powodów –
koszt dojazdu do lotniska to raptem 15 juanów od osoby a także szybkość i
wygoda. Trasa przejazdu z hotelu do lotniska zajęła nam niecałą godzinę.
Na
lotnisku dokonaliśmy odprawy do Szanghaju. Tutaj torby podróżne jak i obraz został
nadany jako bagaż rejestrowy, opatrzony adnotacją iż należy obchodzić się z nim
ostrożnie i … ruszyliśmy w nieznane. Samolot został podstawiony co do minuty,
bez jakiegokolwiek opóźnienia. Na pokładzie serwowano naprawdę smaczne posiłki.
W trakcie lotu nawet sobie żartowaliśmy czy leci z nami obraz… Do Szanghaju dolecieliśmy
jakieś 3 godziny przed odlotem samolotu do Warszawy. Bez najmniejszych
problemów odebraliśmy bagaże łącznie z naszym „ładunkiem” a następnie nadaliśmy
je na lot docelowy.
Wszystko
odbyło się czasowo i bez żadnych przygód (o ile pobyt w Chinach nie był
przygodą…) Było miło i poznawczo. Jest to kraj, w którym nie można się nudzić…
Polecam.