piątek, 9 lutego 2018

Szanghaj w trzy dni.



Kilkunastodniowy objazd po Chinach rozpoczęliśmy od Szanghaju, gdzie wylądował nasz samolot. Po opuszczeniu go i przejściu formalności granicznych znaleźliśmy się na hali przylotów. W planach mieliśmy przejazd z lotniska do hotelu korzystając najpierw z Magleva a następnie linii metra nr 2, którego przystanek usytuowany był nieopodal naszego celu.  
Niestety plany lekko zmodyfikowaliśmy pod wpływem pracowników biura obsługi pasażera. Wchodząc na halę od razu zaczepił nas sympatyczny pracownik lotniska i zaczął usilnie nakłaniać do skorzystania z taksówki. Tłumaczył, że Maglev nie kursuje i w ogóle dotarcie do hotelu jest generalnie, bez taxi, niemożliwe. Żona jednak była nieugięta. Plan dotarcia do celu jednak zmodyfikowaliśmy. Zrezygnowaliśmy z Magleva i od razu udaliśmy się do linii metra.
Po drodze minęliśmy kilka punktów oferujących zakup chińskiej karty SIM, co z czasem okazało się błędem. Dotarłszy do biletomatu pojawił się nowy problem – gdzie rozmienić 100 yuanów na drobne? Maszyna biletowa taksowała bowiem tylko drobniaki. Obok tych urządzeń był kantor. Uznałem, że to najlepsze miejsce by dokonać wymiany na drobne. Niestety. Tutaj poinformowano mnie, że kantor zajmuje się tylko wymianą pieniążków a nie ich zamianą. Ta czynność wykonywana jest tylko przez uprawnionego pracownika … metra. Nie dowierzając, udałem się do funkcjonującej obok knajpki. Efekt – dokładnie taki sam. Pieniążki można rozmienić tylko u pracownika obsługi pasażera metra. Po dokonaniu tej czynności u tegoż pracownika zakupiliśmy bilety i wsiedliśmy do metra. Bez problemów dotarliśmy do naszej stacji. Po wyjściu ruszyliśmy na poszukiwanie hotelu. Na szczęście obyło się bez większych przygód – obiekt udało się stosunkowo szybko namierzyć i udaliśmy się na wieczorny odpoczynek.
Zwiedzane miasta zaczęliśmy następnego dnia. 

Pierwszym planowanym miejscem było Miejskie Biuro Urbanistyczne określane też mianem Muzeum Urbanistyki i Architektury, które usytuowany jest na Placu Ludowym. 

Wychodząc z metra natknęliśmy się na fragment stacji stanowiącej stałą wystawę, która obrazuje życie w XX w. Szanghaju. Bardzo interesujący pomysł nawiązujący do stylistyki muzeum miejskiego w angielskim Yorku. 







 










Samo muzeum urbanistyki przedstawia, poprzez logiczny układ, rozwój miasta na przestrzeni lat. Wystawy są rozlokowane na sześciu piętrach. Każde z nich obejmuje ekspozycję związaną z innym aspektem życia miejskiego: historią, rozwojem, geologią i hydrologią, transportem publicznym wraz z odpowiadającymi im planami rozwoju, starymi zdjęciami i filmami.

 
Z całego gmachu informacji w pamięć zapada gigantyczna makieta miasta rozległa na 600 m2, a pokazująca tylko … śródmieście w skali 1:500! Innym wspomnieniem z tego miejsca jest …  przesmaczny sernik i herbatka serwowane w muzealnym bufecie.






Po opuszczeniu obiektu, idąc w stronę muzeum miasta Szanghaj, na centralnym miejscu zauważyłem dość charakterystyczny budynek. Z czasem okazało się, ze jest to  Moore Memorial Church. 


Kościół ten został wybudowany przez protestanckich misjonarzy z Ameryki w 1887 r. i rozbudowany w 1931 r. w stylu neogotyckim. Pięciometrowy krzyż usytuowany na szczycie dzwonnicy został zbudowany w 1936 r. z darowizny anonimowego amerykańskiego wyznawcy. Ten krzyż uczynił z kościoła charakterystyczny punkt orientacyjny na Placu Ludowym. Niestety, nie mogliśmy zwiedzić wnętrza tej świątyni, ponieważ była zamknięta. Zaproponowano aby przyjść na zgromadzenie wiernych w weekend, lecz na ten termin mieliśmy zupełnie inne plany… 




 



Po nieudanym podejściu by zwiedzić obiekt sakralny udaliśmy się do planowego punktu programu. Budynek Muzeum Szanghajskiego także znajduje się na Placu Ludowym. Swym kształtem przypomina ding – naczynie z brązu używane w epoce starożytnej. 




Aby wejść do środka niestety ale należy uzbroić się w cierpliwość. W kolejce stoi spory tłumek zwiedzających. Nie tylko turystów. Ale warto czekać. Muzeum mieści kolekcję ponad 120 tys. sztuk reliktów chińskiej kultury, zajmując powierzchnię 12 tys. m2. W wielu salach wystawowych usytuowanych na kilku piętrach można podziwiać pamiątki poprzednich stuleci wykonane z brązu, porcelany, gliny, także sztukę kaligrafii, malarstwo, pieczęci, wyroby z jadeitu, monety, meble oraz sztukę i rękodzieło chińskich grup etnicznych.

Zwiedzanie tego miejsca zajmuje naprawdę sporo czasu… a po opuszczeniu czuje się naprawdę spore zmęczenie. Mimo tego – warto się tutaj znaleźć.
Trochę zmęczeni udaliśmy się do knajpki w centrum finansowym aby coś przekąsić. Lokal znalazł się na naszej trasie do Jin Mao Tower.
Osobiście nie lubię oglądania perspektywy wielkich miast z lotu ptaka, mimo że blogerzy się tym zachwycają jak też moje szczęście ślubne…


 
Tego wieczoru była mgła, więc  niewiele można było ujrzeć, ale żona miała wykupione bilety wstępu no i cóż było robić… Udaliśmy się na 88. piętro Jin Mao Tower, popatrzyliśmy na szanghajskie wieżowce a następnie próbowaliśmy wejść do restauracji hotelu Hayatt usytuowanej na 87 piętrze. Niestety, jako osoby nie mające zabukowanego noclegu w hotelu musielibyśmy zapłacić za wejściówkę kilkaset juanów więc zrezygnowaliśmy zaś za wartość ewentualnej opłaty wstępnej zjedliśmy całkiem smaczny posiłek  na niższym poziomie tego budynku. 





 




Wracając do hotelu zrobiliśmy kilka wieczornych zdjęć.










Następny dzień zwiedzania Szanghaju rozpoczęliśmy od obejrzenia Świątyni Nefrytowego Buddy, świątyni buddyjskiej tradycji chan.
Obiekt pobudowany został w 1882 r. dla dwóch figur Buddy, przywiezionych z Birmy. Jedna przedstawia Buddę w pozycji siedzącej, druga zaś leżącego na prawym boku. Obydwie pokryte są białym nefrytem.. Budda siedzący ma 190 cm. wysokości. Ozdobiony jest szmaragdem oraz agatem. 










Budda leżący ma 96 cm. długości. Widniejąca na pierwszym planie 4-metrowa postać to replika stojącego obok oryginału, ale czy to przeszkadza wiernym otaczać mniejszą estymą większy obiekt ?
 


Po spędzeniu w tym miejscu dłuższej chwili pojechaliśmy metrem do innej części miasta aby zajrzeć do wnętrza najstarszego kościoła katolickiego. 





Katedra św. Ignacego została wzniesiona w latach 1906-1910 w stylu neogotyckim na miejscu wcześniejszej świątyni zbudowanej przez Jezuitów w XVII w.  Obiekt jest aktualnie w remoncie, stąd nie dane nam było zajrzeć do środka choć korciła chęć obejrzenia sceny zmartwychwstania z feniksem w tle…








Po nieudanym wypadzie do kościoła pojechaliśmy metrem linią nr 9 do Qibao Station. Następnie za strzałką „Qibao old street” dotarliśmy do celu: Stare Miasto Qibao nad rzeką Puhu. Miasteczko stanowi ciekawą atrakcję turystyczną oferującą tradycyjną chińską architekturę jak też inne liczne atrakcje takie jak np. muzea oraz uliczne jedzenie. I jeszcze coś – jest tutaj zdecydowane mniej zachodnich turystów za to więcej Chińczyków.




Przekraczając główną bramę miasteczka wkraczamy jakby w inny świat. Ułamek przeszłości zostawiony na potrzeby nie tylko turystyki ale też pamiątka przeszłości. Typowo chińskie uliczki. Sklepiki z wachlarzami, biżuterią i pamiątkami. Knajpki z pisklakami, kaczkami i innymi zwierzakami. Stoiska z ciastami ubijanymi na oczach gawiedzi potężnymi młotami i przepiórcze jajeczka... Gwar, ruch i nawoływania sprzedawców zachwalających swój jedynie najlepszy i unikalny towar.
 







Na końcu Beida Street płynie sobie leniwie zielona rzeka,  nad której wodą  usytuowane są stare chińskie domostwa z charakterystycznymi daszkami. Część z nich to budynki mieszkalne, a część przerobiono na nadwodne restauracyjki.
 



            Wieczorem pojechaliśmy popatrzeć na Bund, który o tej porze prezentuje się naprawdę interesująco. Generalnie – ta część miasta wieczorem się ożywia. Pięknie oświetlone budynki tworzą niesamowite wrażenie. 


















W drodze do hotelu żona nie potrafiła się oprzeć pokusie i „zaliczyła” kilka sklepów przy szanghajskim Oxford Street... 
 


Kolejny dzień w Szanghaju zaczęliśmy od przejścia się starą francuską Koncesją, która nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Wysokie drzewa generalnie przysłaniają ten fragment francuskiej architektury. Dalej poszliśmy popatrzeć na Tian Zi Fang. Ta dzielnica lekko przypomina londyński Camden. Wcześniej jednak wdepnęliśmy do kafelaku coffee.  Polecam tę knajpkę z wyborną kawą.



















  W związku z tym, że po przylocie zniechęcono nas do jazdy Maglevem postanowiliśmy tym razem skorzystać z tego pociągu. 431 km na godz. stało się faktem.
 
Po przejażdżce znowu trafiliśmy na Bund tym razem popatrzeć na dzielnicę w świetle zachodzącego dnia. Widok nocą sprawia zdecydowanie większe wrażenie.













Następnie piechotką, krokiem niespiesznym pomaszerowaliśmy popatrzeć na Stary Szanghaj.






Część zamieszkana przez Chińczyków diametralnie różni się od fragmentu odrestaurowanego na potrzeby turystyki. 

 




 Tutaj także skorzystaliśmy z posiłku. 
   
















Następnego dnia udaliśmy się na drugie szanghajskie lotnisko i lotem wewnętrznym dotarliśmy do Xi’an kierując się w stronę Terakotowej Armii i Tęczowych Gór.