Następnym miejscem w Chinach, które obejrzeliśmy było Xi’an. Miasto oddalone jest od Szanghaju ponad 1300 km. Stąd zdecydowaliśmy się na lot. Z hotelu pojechaliśmy linią metra nr 2, którego stacja skomunikowana jest z lotniskiem Szanghaj Hongqiao. Stąd liniami Shanghai Airlines udaliśmy się do naszego celu. Shanghai Airlines jest tania, wygodna. Loty odbywają się bez opóźnień. Serwowane posiłki także są smaczne. Nie jest też pobierana dodatkowa opłata za bagaż nadany. Lot trwał raptem niecałe 3 godziny.
Do Xian dolecieliśmy około południa. Na hali
przylotów zapytaliśmy w informacji turystycznej o autobus do miasta. Dworzec
usytuowany był tuż za halą przylotów. Byliśmy jedynymi nie-chińskimi
pasażerami. Autobus, po godzinie jazdy, zatrzymał się nieopodal dworca
kolejowego, skąd piechotką udaliśmy się do hotelu.
W trakcie jazdy mogłem poobserwować zachowanie
autochtonów. Wbrew temu co niektórzy piszą na blogach – pełna kultura, żadnych
charknięć, plucia etc.
Wieża Dzwonu
Xi'an zwabiło nas słynną
terakotową armią, ale i nie tylko. To jedno z najstarszych chińskich miast.
Aktualnie jedną z atrakcji jest usytuowana w centrum, obok Wieży Bębna oraz Wieży Dzwonu, dzielnica muzułmańska z zabytkowym Wielkim Meczetem wybudowanym w czasach dynastii Tang.
Wieczorem udaliśmy się w to miejsce.
Rzeczywiście ulica muzułmańska
przyciąga uwagę swym kolorytem. Przewijają się w tym miejscu rzesze nie tylko
turystów ale i autochtonów. Jest głośno, kolorowo, wesoło. Można tu zakupić nie
tylko pamiątki ale też skosztować tutejszych specjałów.
Na zdjęciu - ręczna obróbka pereł wyciąganych z ostryg i gotowych do sprzedaży w postaci bransoletek, naszyjników etc.
W gąszczu stoisk można
się wręcz zagubić. Niestety, nie dotarliśmy do Wielkiego Meczetu. Powodem była
tak późna pora jak też oczarowanie street foodem i wszędobylskim tłumem.
Po
kilkugodzinnym spacerze wróciliśmy do hotelu aby wypocząć przed głównym celem przyjazdu czyli mauzoleum Pierwszego Cesarza
oraz jego Terakotową Armią.
W trakcie powrotu żona nie
omieszkała poćwiczyć z grupą Chinek w ich tradycyjnej ulicznej zabawie z
angielska zwanej street workout.
Realizacja zasadniczego punktu
planu nastąpiła następnego dnia. Rano wymeldowaliśmy się z hotelu zostawiając
bagaże. Korzystając z pomocy taxi udaliśmy się na dworzec autobusowy w kierunku
Lintong. O ile dojazd trwał kilka minut to znalezienie samego autobusu
zdecydowanie dłużej. Autobusy odjeżdżające do muzeum Terakotowej Armii znajdują
się kilkaset metrów dalej niż do pobliskich miejscowości. Generalnie układ dworca
przypomniał mi podlondyński White City bus station. Kto się poruszał po tego
typu układzie spokojnie da sobie radę i w Xi’an.
Po opłaceniu biletu u kasjera
zajęliśmy miejsca i mogliśmy obserwować tutejsze zwyczaje komunikacyjne. Wrażenia
są niesamowite. Kilka pasów w jedną stronę. Nie ma podziału na pas dla jadących
wolniej. Panuje tu wolna amerykanka. Osoba poruszająca się na rowerze czy też
cyklista na innym rodzaju jednośladu poruszają się jak chcą i gdzie chcą.
Nierzadko potrafili jeździć w … przeciwnym kierunku. Auta wymijające się na
wysokości lusterek. Z pewnym przerażeniem patrzyłem co dzieje się na
skrzyżowaniach, gdy dodatkowo pojawiali się piesi. I o dziwo – żadnych kraks.
Po dojechaniu na miejsce, tym
razem w autobusie było więcej obcokrajowców niż krajan, już na przystanku obstąpił
nas tłumek chętnych do oprowadzenia po muzeum. Nie ma obowiązku wybierania
przewodnika aby obejrzeć to miejsce, ale żona zdecydowała się na przewodniczkę by
dokładniej poznać to miejsce.
Wbrew opiniom blogerowych malkontentów, iż jest
to strata czasu – osobiście odniosłem zupełnie inne wrażenie.
Wracając zaś do samego muzeum
- cała armia żołnierzy z terakoty. Te podziemne posągi stanowią część wielkiego
mauzoleum, które wzniósł dla siebie cesarz Qin Shi Huang Di, w III wieku p.n.e.
Jego historyczne zasługi to zjednoczenie wzajemnie zwalczających się królestw w
jedno dziedziczne państwo. Kolejnym - rozkaz wybudowania Wielkiego Muru,
reforma pisma i prawa.
Trzydzieści lat przed śmiercią
cesarz Qin Shi Huang Di zgromadził w dzisiejszym Lintong około 700000
robotników ze wszystkich stron cesarstwa i nakazał budowę podziemnego
pałacu-mauzoleum. Wykonano miedziany sarkofag dla władcy, a pełny skarbów
grobowiec chronił system samo zwalniających się kusz. Gdy władca zmarł, jego
syn i następca pochował go wraz z bezdzietnymi konkubinami, zaś wszystkich
którzy uczestniczyli w budowie jak też mieli wiedzę o zgromadzonych w mauzoleum
skarbach rozkazał także żywcem zamurować. I udało się. Tajemnica przetrwała do
XX w. n.e.
Według wierzeń, Terakotowa
Armia miała strzec władcę i pomóc mu uzyskać władzę w życiu pozagrobowym.
Szacuje się, że w trzech
dołach zawierających Terakotową Armię było ponad 8000 żołnierzy, 130 rydwanów z
520 końmi oraz 150 przedstawicieli kawalerii konnej, z których większość wciąż
jest jeszcze pochowana w dołach. Każdy z czterech dołów ma około 7 metrów głębokości. Są
one solidnie zbudowane z warstw ubitej ziemi, która jest twarda jak beton.
Pierwszy dół ma 11 korytarzy, z których większość ma ponad 3 metry szerokości, jest
wybrukowany małymi cegłami i ma drewniany strop wspierany przez duże belki i
słupy. Strop został pokryty matą trzcinową i warstwą gliny, aby zapewnić
wodoodporność, a następnie usypano kopiec z gleby, o wysokości od 2 do 3 metrów. Pierwszy dół ma 1230 metrów długości,
zawiera główną armię, której liczność szacuje się na 6000 terakotowych figur.
Drugi zawierał 2 jednostki piechoty i kawalerii, jak również wojenne rydwany, a
trzeci stanowisko dowodzenia, z wysokimi rangą oficerami i wojennymi rydwanami.
Czwarty dół jest pusty, prawdopodobnie nie został dokończony przez jego
budowniczych.
Muzeum Xi'an Terakotowej Armii
Pierwszego Cesarza Qin, składa się z trzech krypt o głębokości od 4 do 8 metrów.
Terakotowi wojownicy prowadzą
konie i wozy, mają broń, noszą starannie wykonane mundury i kolczugi i każdego
z nich można łatwo przypisać do określonego rodzaju służby. Są więc wśród nich
piechurzy, kopijnicy, łucznicy i kusznicy, jeźdźcy prowadzący konie bojowe,
woźnice, oficerowie, a nawet dwumetrowej wysokości generał, górujący nad innymi
z tarczą i trzema ozdobnymi napierśnikami.
To miejsce naprawdę warto zobaczyć
Po opuszczeniu muzeum wsiedliśmy
do autobusu w kierunku Xi’an. Powrót pewnie zbyt mocno nie zapadłby w pamięć
gdyby nie zachowanie obsługi tegoż pojazdu. Otóż obok kierowcy obsługę stanowił
bileter oraz tzw. nawoływacz. Dokładnie nie wiem jak nazwać taką osobę ale jej
zachowanie było dość oryginalne. Opuszczając teren muzeum autobus był pustawy
więc nie zdziwiłem się jak zatrzymywał się na kolejnych przystankach aby zabrać
chętnych. Zdziwienie pojawiło się, gdy opuszczając Lintong ów nawoływacz
otworzył okno i zaczął się drzeć. Autobus co jakiś czas się zatrzymywał wcale
nie na przystankach zaś kolejni pasażerowie zajmowali miejsca. Czynność tzw.
nawoływania trwała dotąd aż zajęte zostało miejsce nawet bileterki, która
przycupnęła na schodkach autobusu. Wówczas nastąpiła cisza i autobus bez
dodatkowych wrażeń dojechał do Xi’an.
mury miejskie Xi'an
Po powrocie udaliśmy się do
hotelu po bagaże aby poddać się nowym wrażeniom. Zabukowaliśmy bowiem nocny
przejazd pociągiem z Xi’an do Zhangye ( ok. 1200 km).
Wewnętrzny dziedziniec dworca kolejowego w Xi'an
Na wielu blogach sugerowano
aby na dworzec kolejowy udać się kilka
godzin wcześniej albowiem wszędzie są
bramki i kontrole co zdecydowanie wydłuża czas. Owszem są bramki i kontrole
(zdecydowanie miałem tego dość w Szanghaju, kiedy na każdej stacji metra
musiałem oddawać do przeglądu swój plecaczek co było tak męczące jak też
irytujące), ale bez szaleństwa. Pierwsza i jedyna kontrola bagażu miała miejsce
przed wejściem na dworzec. Kilkunastoosobowa kolejka przeszła tę procedurę
bardzo szybko, bo w ciągu też kilkunastu minut.
Potem udaliśmy się do kasy
biletowej gdzie wymieniono nam potwierdzenia rezerwacji na klasyczne bilety
kolejowe.
A potem trzeba było czekać sporo czasu na poczekalni dworcowej. Był
spory tłum oczekujących na swoje pociągi. Niestety, z przyczyn bezpieczeństwa
chińskie perony są zamknięte dla podróżnych. Stąd w poczekalni uzbierał się
niemały tłumek. Same wejścia na perony otwierane są tuż przed przyjazdem
pociągu. Wówczas też następuje kolejna kontrola ale tylko biletowa.
Pociągi są dobrze oznakowane
stąd nie ma problemu z zajęciem swojego miejsca. (przed przylotem do Chin
mieliśmy już zabukowane miejsca w wagonie sypialnym. Uczyniliśmy to za
pośrednictwem Chinatraveldepot.com). Wagony są czyste, zadbane łącznie z
toaletami.
Przejazd upłynął w sympatycznym nastroju. Chińczycy są bardzo otwarci i przyjaźni. Bardzo lubią rozmawiać. Problem z porozumieniem rozwiązały translatory. Paluszki może trochę bolały ale bez problemów mogliśmy wymienić się wrażeniami. Potem usnęliśmy w wygodnych kuszetkach aby rano poddać się nowym wrażeniom.
Na zdjęciu dzikie wielbłądy widziane z okna pociągu.
Pierwszym był wagon
restauracyjny. Po wykonaniu porannej toalety pomaszerowałem do tegoż wagonu aby
napić się gorącej herbaty.
Wagon pustawy jeśli nie licząc
zgromadzonych kasjerów oraz ochrony. Nikt nie siedzi przy stolikach. Tłumaczę
barmance czego chcę a tu znak zapytania w jej oczach. Translator pracuje, ta coś
mi tłumaczy ja zaś nie kumam ani ani. W końcu do mnie dotarło. W przedziale
znajdował się pojemnik z gorącą wodą. Chińczycy noszą ze sobą różnego rozmiaru
termosiki ze swoją herbatką, którą ciągle doparzają (im więcej zalań tym lepiej
smakuje). Na każdym kroku znajdują się publicznie dostępne pojemniki z gotowaną
wodą. Potrzebujący wody Chińczyk zalewa swoją herbatkę lub zupkę w proszku w
termosiku i ma napitek. Nie korzysta z żadnego wagonu restauracyjnego. A durny
Europejczyk czyli ja sam, nie znający obyczajów otrzymał w końcu w wagonie
restauracyjnym … butelkę schłodzonej herbatki z … mleczkiem. Coś jak na
Sycylii. Tłumaczę w barze, że chcę cafe latte a tu dostaję gorące … mleko. I
tak nauczyłem się, że we Włoszech zamawia się latte macchiato. Rzeczywiście -
podróże kształcą.
Kolejnymi wrażeniami były już
tylko egzotyczne widoki pojawiające się za oknami pociągu. W końcu pojawiła się
stacja docelowa.
Zhangye to miejsce dość rzadko odwiedzane przez
turystów. A szkoda. Niesamowite wrażenie bowiem sprawia widok min. tęczowych gór.
O ile w Szanghaju panują dodatnie temperatury to tutaj czuć kilkustopniowy przymrozek zaś turysta to egzotyczny przypadek…
O ile w Szanghaju panują dodatnie temperatury to tutaj czuć kilkustopniowy przymrozek zaś turysta to egzotyczny przypadek…
Ledwo wyszliśmy z pociągu
obstąpił Nas tłumek taksówkarzy oferujących swe usługi. Daliśmy się namówić
jednemu z nich i od razu pożałowaliśmy. Oto ukazała się naszym oczom taksówka
tak brudna w środku, że wyszliśmy z niej bardziej zabrudzeni jak wsiadaliśmy. A
taksówkarz był niepocieszony gdy rezygnowaliśmy z jego usług.
Zhangye ze względu na swój
koloryt zasługuje na oddzielny opis.