Z lotniska Teheran-Mehrabad do Imam Reza Holy Shrine dojechaliśmy
metrem, które było kompletnie opustoszałe, ucząc się przy okazji perskich liczb. Ciekawostką było to, iż bilet
należało zakupić w okienku usytuowanym kilka metrów od kolejnej osoby –
biletera, który po sprawdzeniu od razu go wyrzucił do kosza. Na pytające
spojrzenie wyjaśnił, że po wyjściu z pociągu nikt biletów nie sprawdza.
Rzeczywiście tak jest.
Mashhad bardzo
chciałem zobaczyć z kilku powodów. Pierwszy to klasyczna ciekawość. Kolejny –
chciałem porównać z dotychczas widzianymi np. w Abu Dhabi czy Muskacie.
Mashhad w
Iranie jest dla szyitów drugim po Mekce świętym miejscem na ziemi, jeśli nie
liczyć Karbali w Iraku. Nazwa pochodzi od arabskiego maszhad, czyli „miejsce
męczeństwa”.
Znajduje się tu grób Imama Rezy, ósmego (z dwunastu) imama szyitów.
Był on jednym z potomków proroka Mahometa, cieszącym się charyzmą, słynącym
wśród współwyznawców ze swojej mądrości. Żył w czasach (VIII w.), kiedy kalif
Ma’mun, po śmierci swojego ojca, Haruna ar-Raszida, walczył o władzę ze swoim
przyrodnim bratem Aminem. Usiłując zyskać poparcie buntujących się irańskich
szyitów, Ma’mun ustanowił imama swoim następcą. Kiedy już pokonał rywala i
zdobył pełnię władzy, nie potrzebował szyickiego następcy tronu więc go otruł.
Nie przewidział, że tym samym zapewnił swojej ofierze wysokie miejsce w
panteonie szyickich „świętych”.
Zgodnie z zasadami wiary, ten
kto odbędzie pielgrzymkę do jego grobu nabywa prawo posługiwania się
przydomkiem mashti. Niestety, nie przywiodła mnie tu pielgrzymka lecz
ciekawość…
Grób imama znajduje się
bezpośrednio pod największą w całym kompleksie złotą kopułą, górująca nad całym
kompleksem.
Mauzoleum imama Rezy określane
jest jako Haram-e mottahar („Przeczyste Sanktuarium”) lub po prostu Haram, zaś
cały kompleks architektoniczny, który wokół niego powstał - Astan-e qods-e
razawi („Święty Przybytek Rezyjski”).
Przed wyjazdem
wyczytałem, że zanim wejdziemy do obiektu otrzymamy opiekuna. I nie było
inaczej. Zanim weszliśmy do środka trzeba było zostawić wszelkie podręczne
torby, torebki wraz z aparatami foto. Żona została zaopatrzona w czador (który
mogła wziąć na pamiątkę) zaś zdjęcia można było wykonywać komórkami.
Opiekun
opowiadał dość drobiazgowo o obiekcie, jego historii, o islamie. Nie było nudno.
Na koniec chciał jeszcze przeprowadzić lekcję sprawdzającą z przekazanej wiedzy ale zrezygnowaliśmy z
tej propozycji argumentując terminem odlotu.
Z punktu widzenia architektury i sztuki obiekt bezdyskusyjnie wart jest obejrzenia.Nie jest to żadna strata czasu.
Sam lot powrotny nie odbył się w
planowanym czasie. Stąd osoby, które planowałyby loty wewnętrzne mogą się nie
przejmować czasowością wieczornych odlotów. Te zawsze są opóźnione co najmniej o
godzinę. Same zaś ceny przelotów są naprawdę przystępne, ale nie kupowane u
europejskich pośredników.
W
przeciwieństwie do znanych nam w Europie tzw. tanich linii wewnętrzne loty w
Iranie nie są obarczone ograniczeniami bagażu. Także posiłki, i to całkiem
niezłe, wliczone są do ceny biletu.
Po przylocie do
Teheranu po raz pierwszy wypróbowaliśmy aplikację Snapp – w komórce wyświetlił
się komunikat podający trasę z lotniska do hotelu, nr rejestracji auta oraz
kwota. I rzeczywiście pod terminal przyjechało auto. Choć kierowca nie mówił po
angielsku starał się pokazywać jakieś, jego zdaniem ciekawe obiekty. Jednak przed
hotelem, gdy doszło do zapłaty - zaprotestował, zaczął machać rękoma aby za chwilę pójść do recepcji.
Okazało się, że jego zdaniem wartość przejazdu była zaniżona i należy mu się
wyższa cena bo nie jesteśmy Persami... Bezskutecznie - otrzymał kwotę taką samą jaka wyskoczyła w
aplikacji. Dodatkowo wyjaśniono nam, że w aplikacji po odbytej trasie
wyświetlają się gwiazdki od jednej do pięciu, które stanowią formę oceny kierowcy.
Brak pozytywnej oceny może skutkować tym, że ten ostatni może już innych kursów
nie otrzymać.
Od tej chwili
jeszcze kilkanaście razy korzystaliśmy z tej aplikacji na terenie Iranu – było
tanio, na czas i bez swarów. No może czasami kierowca był zaskoczony, że nie
jesteśmy Irańczykami…

Ambasada
aktualnie stanowi muzeum. Podobno, w niektórych pomieszczeniach zachowano
wszelkie akcesoria w swej oryginalnej formie. Można tu zobaczyć szpiegowskie
maszyny, stare kserokopiarki, niszczarki itp. Z perspektywy czasu wygląda to
trochę tandetnie.
Zdecydowanie ciekawsze są propagandowe murale.
Na
budynku naprzeciw ambasady wszystkie łączniki między szybami opatrzone zostały antyamerykańskimi
zestawieniami krzywd jakich dopuścił się ten kraj na przełomie czasów.
Generalnie – jest to klasyczna ciekawostka turystyczna.
Z
ambasady pojechaliśmy metrem do dość daleko usytuowanego zespołu pałacowego
Saadabad. Kompleks mieści się w pierwszej dzielnicy Teheranu, jest to “Zaraferaniyeh”.
Podobno jest to jedna z najbardziej luksusowych dzielnic miasta. Nie ma tu
żadnego bezpośredniego połączenia public transport, jednak zespół znajduje
się bardzo blisko stacji metra Tajrish 1. Stąd po dotarciu tutaj należy wziąć taksówkę aby
po 15 minutach dojechać do celu.
My
żadnej taxi nie wzięliśmy i to był wielki błąd. Doszliśmy, owszem, ale po
godzinie w dodatku wyjątkowo zmęczeni.
Kompleks
pałacowy został zbudowany przez dynastię Qajar w XIX wieku. Po rozbudowie
kompleksu w 1920 roku zamieszkał tam Reza Shah z dynastii
Pahlawi.. Jego syn, Mohammad Reza zamieszkał tam dopiero w 1970 r. Po
rewolucji irańskiej w 1979 r. cały ten obszar zamieniono w kompleks muzealny.
Aktualnie wyodrębniono jego część jako kompleks prezydencki. Często zatrzymują
się tutaj oficjalni goście zagranicznych państw, ostatnio premier Japonii.
Spośród
18 pałaców i muzeów tu usytuowanych widzieliśmy dwa. Główny budynek w całym
kompleksie bywa nazywany Muzeum Palac Mellat. Ze względu na jego biały kolor nazywany
jest białym pałacem. Jest on także największy w całym kompleksie.
Składa się z 54 pokoi i
około 10 sal. Pełnił funkcję letniej rezydencji królewskiej (Szacha Mohammada
Reza Pahlavi).
Jedną z
atrakcji turystycznych są, usytuowane przed wejściem do obiektu, wielkie buty,
które miały stanowić fragment pomnika szacha Rezy.
Kolejnym
pałacem, który obejrzeliśmy w tym kompleksie, był tzw. zielony pałac. Jest on
usytuowany ładny kawałek drogi wyżej. Stąd skorzystaliśmy z transportu. Na
piechotkę byłoby i dłużej i przy większym wysiłku.
Pałac ten
należał do Shah Rezy, ojca Mohammada, który mieszkał i pracował tutaj
przez wiele lat. Pałac znajduje się w północo-zachodniej części kompleksu Saad
Abad; jego budowa trwała aż siedem lat. Zewnętrzna część obiektu została
wykonana z rzadkiego zielonego marmuru. Pałac ma tylko dwa pietra, w trakcie
panowania Mohammad Reza Shah był on wykorzystywany jako miejsce dla
zagranicznych gości, jednym z nich był m.in. Jimmy Carter były prezydent
Stanów Zjednoczonych.
Niestety w
budynku tym pstrykanie zdjęć nawet komórką było zabronione i bardzo
przestrzegano tego zakazu.
Więcej
tutejszych atrakcji nie obejrzeliśmy z przyczyn technicznych – mieliśmy czas
tylko na popołudniowy posiłek oraz dodarcie do dworca kolejowego. Metro jest
świetnie skomunikowane i stosunkowo szybko dotarliśmy na dworzec. Nocnym
pociągiem chcieliśmy dojechać do Tebrizu.
Zanim
wsiedliśmy do pociągu mieliśmy przyjemność poznać specyfikę teherańskiego
metra. Najpierw żona wsiadła do wagonu tylko dla kobiet. Po kilku stacjach
zauważyłem, ze przeciska się do męskiej części. Zaskoczony zapytałem – dlaczego
? Uznała, że woli wagony z mężczyznami, albowiem kobiety nie zachowują dystansu
w stosunku do siebie. W ścisku bezpruderyjnie się dotykają – takie stwierdzenie
usłyszałem cokolwiek to oznacza.
W
męskiej części rzeczywiście była inaczej traktowana. Panowie próbowali jej, bez
względu na swój wiek, ustępować miejsce do siedzenia. Gdy odmawiała i stała
sobie starali się jej nie dotykać. Owszem, przyglądali się ale nawet w ścisku
zachowywali lekki odstęp.
Przez całą jazdę w wagonikach odbywa się handel
obnośny: można kupić wszystko od grzebyka poczynając poprzez tłuczki i inną
drobnicę. Rzeczywiście – Irańczycy dokonują w tym miejscu określone zakupy. Handlem
parają się wszyscy – od dorastających dzieci po osoby starsze.
Po
dotarciu na dworzec kolejowy musieliśmy najpierw otrzymać potwierdzenie od
dworcowego policjanta, że nasze bilety (zakupione via Internet) odpowiadają
danym umieszczonym na paszportach. Dopiero z jego podpisem mogliśmy wejść na
hol główny. Tutaj panował klasyczny harmider. Kilka minut przed odjazdem
pociągu (tak jak w Chinach) otwierane jest przejście na perony.
Mieliśmy
wykupioną całą kuszetkę – nie był to przejaw niepotrzebnego szastania
pieniędzmi, mimo że miejsca były b. tanie – ale cena bycia razem. W Iranie
kobiety nie mogą jeździć w nocnym pociągu wraz z mężczyzną – przedziały są
podzielone na kobiece i męskie. Wyjątkiem jest możliwość wykupienia całej kuszetki
dla męża i żony.

O wrażeniach z irańskiej Kapadocji napiszę następnym razem.